Jak donosi „Puls Biznesu” proponowane rozwiązanie ma pozwolić władzom miast powyżej 200 tys. mieszkańców, wytyczać strefy ograniczenia albo zakazu poruszania się pojazdów, które nie spełniają norm emisji spalin. Kierowcy, którzy będą chcieli wjechać do strefy zamkniętej lub z ograniczonym ruchem, będą musieli naklejać na samochody plakietki informujące o klasie emisji. Jeśli będzie wyższa niż wymagana przez władze miasta, zwyczajnie nie wjadą.
W zachodnich miastach eko-strefy są rzeczą normalną. Od ich wprowadzenia w Londynie, w 2003 r. ruch samochodów w strefie spadł o ponad 1/3, a rowerów, taksówek i autobusów – wzrósł. Co ważne, emisja dwutlenku węgla spadła aż o 16 proc. Strefy londyńskie nie zakładają jednak wykluczenia pojazdów, a jedynie kontrolują ruch poprzez opłaty wjazdowe. Środki uzyskane w ten sposób są przeznaczone na finansowanie transportu publicznego.
W Polsce takie rozwiązanie spotkałoby się z problemami prawnymi, gdyż samorządy mają ograniczone możliwości pobierania opłat od kierowców.
– W Polsce brakuje instrumentów prawnych do elastycznego wdrażania tego rodzaju rozwiązań – twierdzi Ewa Wolniewicz-Warska z Kapsch Telematic Services w rozmowie z agencją Newseria. - Ustawa o drogach publicznych jest wyjątkiem na tle prawodawstwa europejskiego, gdyż nie dopuszcza możliwości pobierania opłat za wjazd do strefy śródmiejskiej.
Równocześnie samorządy są zainteresowane ograniczeniem ruchu przy równoczesnym pobieraniu opłat. Niestety, istniejące prawo nie pozwala im nawet regulować sposobu działania stref płatnego parkowania.
Procedowany w sejmie projekt może przyczynić się do redukcji emisji, jednak jest jedynie formą odgórnego zakazu. W praktyce nie pozwoli samorządom na dostosowanie ruchu do swoich potrzeb oraz nie zapewni im dodatkowych środków, które mogłyby posłużyć np. na rozwój ekologicznej infrastruktury transportowej dla mieszkańców.
