środa, kwiecień 24, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/21379.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/21379
sobota, 04 lipiec 2015 00:00

Bezdroża: Z psem przez Himalaje Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

„Są w tej opowieści chwile piękne i trudne, są wielkie miasta i maleńkie wioski, są zielone doliny i ośnieżone szczyty. Jest też dwumiesięczna wędrówka przez indyjskie Himalaje. Są pot, krew i łzy. I jest coś więcej – są cztery łapy, para uszu i jeden mokry nos. Jest pies, i to właśnie on stanowi centralną oś tej historii" – czytam na tylniej okładce tej najnowszej książki podróżniczej „Bezdroży".

Zachęcające słowa, skłaniające do lektury. Jest to ładnie, bezpretensjonalnie napisana, z niezłymi zdjęciami, historia podróży z psem do Indii. I wcześniej nie planowaną wyprawą z nim w Himalaje, z najwyższym przejściem na wysokości 4320 m n.p.m.
A zaczęło się to tak. Para młodych ludzi z Warszawy postanowiła na jakiś czas przerwać pracę i spędzić trzy miesiące w Indiach. Tam trochę popracować, w warunkach pół – wolontariatu w jednej z redakcji w New Delhi i poznać trochę ten kraj. Ale polecieć tam z psem. I to nie byle jakim. Młodą suczką czeskiej rasy wilczaków, krzyżówki owczarków niemieckich z dzikimi wilkami. Nie zdając sobie sprawy, jak trudne, a niekiedy wręcz niemożliwe jest nie tylko poruszanie się tam z psem, zwłaszcza tak dużym i wyglądającym groźnie, ale nawet znalezienie noclegu.
Jeszcze bardziej skomplikowane i długotrwałe okazało się załatwianie formalności umożliwiających powrót z tym psem do Unii Europejskiej. To właśnie one, konieczność trzymiesięcznego jego pobytu i badań stanu zdrowia przed wyruszeniem w drogę powrotną do kraju spowodowały, że nie mogąc dłużej wytrzymać w warunkach jakie panują w indyjskiej stolicy, postanowili wybrać się z suczką Diuną na trzy miesiące w Himalaje Garhwalu. Będące hinduistycznym Domem Boga czczonym jako Ziemia Święta. I przejść je ze wschodu na zachód pieszo. A tam gdzie przełęcze znajdowały się jeszcze pod śniegiem, korzystać z lokalnego transportu z doliny do doliny.
Pomysł, jak okazało się w trakcie jego realizacji, nie tylko śmiały, ale wręcz zwariowany. Chociaż możliwy do wykonania, jednak ogromnym kosztem i w niesprzyjających warunkach terenowych oraz atmosferycznych. Pierwsza z dwu części tej relacji z podróży poświęcona jest życiu i pracy autorów w New Delhi. Mieście szalenie ciekawym, gdy przyjeżdża się do niego turystycznie aby zobaczyć najważniejsze zabytki lub zrobić zakupy. Ale bardzo trudnym do życia, zwłaszcza dla „nie śmierdzących groszem" Europejczyków.
Autorka, bo to ona pisze, jej partner zaś fotografuje, nie ukrywa w tym rozdziale rozczarowania Indiami. Panującym tam, także w stolicy, brudem, smogiem i zatrutym powietrzem. Nadmiarem pestycydów w skorkach owoców, problemami z poruszaniem się z psem. Kontrastami społecznymi. I życiem na obrzeżach miasta, w pobliżu redakcji dla której pracowali. Z podsumowaniem znaną opinią, że „Indie można kochać lub nienawidzić, ale nie można zostać wobec nich obojętnym". Z modyfikacją, z którą, znając trochę ten kraj, całkowicie się zgadzam, że: „Indie można kochać i nienawidzić równocześnie".
„Bo taki jest ten kraj – kontynuuję cytowanie autorki. Piękny i odrażający, fascynujący i trudny, pełen duchowości i niezrozumiałego okrucieństwa. Niewyobrażalne bogactwo współistnieje tu ze skrajną bieda, życie przeplata się ze śmiercią, a zapach gotowanego na ulicy jedzenia miesza się ze smrodem płynących skrajem ulic ekskrementów. Uliczne psy dokarmia się resztkami ze stołu, żeby po chwili rzucać w nie kamieniami. Taki jest ten kraj, takim go poznaliśmy i takim pragnęliśmy zapamiętać. Nie chcieliśmy tu jednak żyć. Po upływie dwóch miesięcy byliśmy tego pewni".
Wcześniejszy powrót do kraju, jak już wspomniałem, okazał się z psem niemożliwy. Pozostawienie go wykluczone. Wyjściem wydawała się wyprawa w Himalaje. I relacja z niej stanowi główny temat, oraz większą część tej książki. Poczynając od nieudanej próby kupienia taniego samochodu aby bez problemów podróżować z czworonożną przyjaciółką i mieć gdzie ewentualnie spać. Poprzez problemy z transportem z psem do miejsca początkowego wyprawy – miasteczka Munsiari na wysokości 2200 m n.p.m.
Przez częściowo tereny przygraniczne indyjsko – chińskie, z nie zawsze udanymi próbami uzyskiwania niezbędnych zezwoleń na poruszaniu się zamierzonymi trasami. Z noclegami w cieniutkim namiociku z równie lekkimi śpiworami – trzeba je było przecież dźwigać, wraz z innym sprzętem i jedzeniem, na własnych plecach. Bo na wynajęcie tragarzy nie mieli pieniędzy. Są w tej relacji piękne opisy miejsc, spotkań z tubylcami i zagranicznymi turystami. Marszu bez przewodnika, z zanikającym GPS, praktycznie bez mapy, na wyczucie. Które raz sprawdzało się, innym doprowadzało do nie dającego ominąć się wodospadu.
Z nieoczekiwanymi śnieżycami i temperaturami spadającymi niekiedy do poniżej zera stopni. A wszystko to, zacytuję: „Grad, śnieg albo deszcz. Codziennie przez sześć tygodni... Na wysokości powyżej 3000 metrów z zimna nie mogliśmy zasnąć, poniżej 2500 z gorąca trudno nam było iść". Nierzadko z niemiłymi przygodami. Psem wymiotującym, podobnie jak ludzie, w samochodzie na karkołomnych zakrętach himalajskich dróg. Zagryzieniem przez ukochaną czworonożną przyjaciółkę, gdy odezwał się w niej instynkt wilczych przodków, spłoszonej na pastwisku kozy.
I konieczności zapłacenia za nią, gdy gotówka już kończyła się, a do najbliższego bankomatu było kilka dni drogi. Równocześnie w kilka dni później opis pięknej, sfotografowanej sceny. Jak jagnięta pozbawione instynktu strachu przed wilkami, bo zostały one niemal całkowicie wytrzebione w Himalajach już w XIX wieku, liżą pysk suki, która miała już na swoim koncie zagryzienie kozy. Ale te pieszczoty zniosła jak coś naturalnego. Wśród relacji z podróży szczególnie miejsce zajmuje pobyt wędrowców w mieście pielgrzymów i turystów Gangotri nad Gangesem, u stóp jego źródła, lodowca Gaumukh. Oraz w znajdującym się obok Parku Narodowym Gangotri.
I nieoczekiwana konieczność przerwania dalszej wędrówki, gdy poślizgnięcie w trakcie marszu z ciężkim plecakiem i psem uwiązanym do pasa, skończyło się złamaniem przez autorkę obojczyka. Co, być może, uratowało całej trójce życie. Nie mając ubezpieczenia ani pieniędzy na wezwanie helikoptera, musiała ona zejść w tym stanie w dół, a następnie przejechać 100 km do najbliższego szpitala w Uttarkashi. A w dwie doby po opuszczeniu przez bohaterów opowieści Gangotri, w czasie gdy mieli tam jeszcze być, zwaliła się na to miasto lawina brudnej wody.
Ta katastrofa, 2 czerwca 2013 roku, porównywana z tsunami, była efektem nieoczekiwanego, gwałtownego topnienia śniegów i przyspieszonego o miesiąc monsunu. Spowodowała śmierć około 5600 pielgrzymów i turystów oraz uwięzienie w górach około 100 tys. innych. Nie licząc mułów i innych zwierząt gospodarskich. Śmigłowce, które ewakuowały ludzi, w górę woziły drewno na stosy, na których kremowano ciała ofiar, bo o ich transporcie w dół nie mogło być mowy. A zwierzętom zrzucano z nich paszę, co wymusiła na rządzie międzynarodowa akcja nacisku, w której uczestniczyli autorzy książki oraz ich poznani w Internecie znajomi.
U nich bowiem, w Riszikeszu nad Gangesem, znaleźli gościnę, gdy dalsza wędrówka z obojczykiem w gipsie była niemożliwa, a wcześniejszy powrót do New Delhi ostatecznością. Ciekawa jest również relacja z pobytu w tym mieście hippisów i hinduskich pielgrzymów, opanowanym przez agresywne, napastliwe i roznoszące wściekliznę małpy makaki. Z żyjącymi w pobliżu, tuż przy ruchliwej drodze, dzikimi słoniami popadającymi w częste konflikty z ludźmi, którzy przecięli ich naturalne szlaki wędrówek. Dzikie zwierzęta stanowiły zresztą dla wędrowców częste zagrożenie, chociaż bez niemiłych incydentów.
Natrafiali bowiem na ślady niedźwiedzi i wielkich kotów. Ostrzegano ich zresztą przed tygrysami, które zabijają rocznie około 85 tys. dużych zwierząt oraz około 85 ludzi, a także przed panterami śnieżnymi. Nie mówiąc o zagrożeniu ze strony niektórych ludzi. Głośne były wówczas przypadki gwałtów na zagranicznych turystkach oraz zabójstw. Ale liczyli, że pies zdoła odstraszyć nieproszonych gości. Jakoś udało się. Podobnie jak, również pełen nie zawsze miłych przygód, powrót całej trójki do kraju. Znaleźć można w tej książce również sporo ciekawych spostrzeżeń i informacji.
Np. o roli głównego w Indiach, obok angielskiego, języka hindi. Znowu zacytuję: „Hindi to język biedoty, ulicznych kramarzy, prasowaczy, czyścicieli uszu. Język, który klasa średnia używa tu tylko po to, żeby porozumieć się ze służbą". Autorka tak zresztą przejęła się rolą angielskiego we współczesnym świecie, że nie uznała za wskazane, a wydawnictwo jej na to pozwoliło, co uważam za błąd, aby nie tłumaczyć na polski cytowanych dialogów rozmów prowadzonych na trasie. A są w nich nierzadko kwestie ważne. Jestem przekonany, że nie wszyscy czytelnicy, do których kierowana jest ta książka, są w stanie je zrozumieć. I to jest jedyna, jaką zauważyłem, wada tej ciekawej relacji z niecodziennej podróży.

{gallery}21379{/gallery}

WATAHA W PODRÓŻY. HIMALAJE NA CZTERECH ŁAPACH. Autorzy: tekstu Agata Włodarczyk, zdjęć Przemek Bucharowski. Wydawnictwo Helion – Bezdroża, wydanie I, Gliwice 2015, cena 37 zł. ISBN 978-83-283-1338-5.

Dodatkowe informacje

  • Wydawca: Bezdroża
  • Język: polski
  • Gatunek: książka podróżnicza
  • ISBN: 978-83-283-1338-5
  • Recenzent: Cezary Rudziński
  • Data recenzji: 2015-07-04
  • Ocena recenzji: 5
  • EAN: 9788328313385

a