czwartek, kwiecień 25, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/24501.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/24501
wtorek, 16 sierpień 2016 11:39

Instytut Wydawniczy ERICA: Olgierd Budrewicz - dżentelmen w podróży Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Od śmierci Olgierda Budrewicza (10.2.1023 – 20.11.2010), znakomitego reportera, pisarza, podróżnika i varsavianisty, którego relacje ze świata miały znaczący wpływ na zainteresowania i życie wielu jego młodych czytelników, upłynęło już niemal sześć lat. Blisko trzy lata temu, we wrześniu 2013 roku, odbyła się premiera poświęconego mu filmu dokumentalnego, prace nad którym zaczęły się jeszcze za życia „dżentelmena w podróży", jak określiła go we wstępie do tej książki jedyna córka Ewa.

Obecnie, dzięki gronu przyjaciół, wśród których znaczącą rolę odegrał Grzegorz Micuła, dziennikarz i podróżnik, autor nie tylko krótkiej biografii Budrewicza oraz wspomnień ze wspólnych z nim podróży po świecie, ale również informacji o bohaterze tej książki na jej tylniej okładce, ukazał się tom wspomnień o tym niezwykłym człowieku.
Napisało je niemal 70. przyjaciół, członkowie najbliższej rodziny: córka, wnuczka i zięć, a także ludzie, którzy współpracowali czy stykali się z Olgierdem Budrewiczem w ciągu jego 88-letniego życia. Książkę otwiera Wstępem i zamyka ciekawym Wspomnieniem o Ojcu córka Ewa Budrewicz-Wałaszewska, anglistka i tłumaczka literatury. Chociaż ostatnią w niej pozycją jest emocjonalnie napisany List do Dziadka jego jedynej wnuczki Olgi Saffon, architektki wnętrz, stylistki mody i mamy też jedynej prawnuczki Olgierda, Lily. Są to wspomnienia niekiedy krótkie, przeważnie 1-2 stronicowe, uzupełnione zdjęciami. W paru przypadkach dosyć obszerne jak na tę książkę, gdyż 6-stronicowe.
Bardzo wzbogacają one mnóstwem faktów, scenek i detali nie tylko wiedzę o życiu, działalności, podróżach i pisarstwie jej głównego bohatera, ale również o Polsce i świecie w tym tak trudnym i skomplikowanym okresie naszych dziejów: od przedwojennej i okupacyjnej Warszawy, konspiracji antyhitlerowskiej i Powstania Warszawskiego w których uczestniczył młody Budrewicz, poprzez mroczne lata bezpośrednio powojenne oraz już trochę łagodniejsze czasy „realnego socjalizmu" od 1956 roku, aż po kraj ponownie w pełni niepodległy. Ułożone w miarę możliwości zgodnie z chronologią wydarzeń, są ciekawą, a w wielu przypadkach wręcz pasjonującą lekturą.
Ciekawie i rzetelnie napisana przez Grzegorza Micułę krótka prezentacja postaci niebanalnego człowieka, jak Olgierda określił w niej pod tytułem „Światowy warszawiak", zawiera chyba wszystkie najważniejsze, podstawowe fakty z jego biografii i drogi twórczej. Chociaż, jak wykazuje lektura wspomnień innych, daleko nie wszystkie. Wśród stowarzyszeń, do których Budrewicz należał, chyba tylko przez przeoczenie autor pominął tytuł, który Olgierd bardzo sobie cenił, a wiem to od niego samego, Członka Honorowego Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter". Podobnie jak fakt, że otrzymał go równocześnie z również bardzo znanym dziennikarzem i podróżnikiem Ryszardem Badowskim i popularnym korespondentem zagranicznym oraz felietonistą Zygmuntem Broniarkiem.
Wspomnienia prof. Witolda Kieżuna („Kolega z „Poniatówki"), starszego kolegi gimnazjalnego i z tajnego Uniwersytetu warszawskiego Olgierda, przybliżają czytelnikom okres międzywojenny i okupacyjny życia przyszłego podróżnika, ze studiami prawniczymi oraz w dwu konspiracyjnych podchorążówkach. Z mnóstwem, chyba nie tylko mnie nieznanych szczegółów. Np. że Olgierd najpierw ukończył, ze stopniem kaprala podchorążego, tajną podchorążówkę Narodowych Sił Zbrojnych, a po przejściu do Armii Krajowej, w której nie uznano mu tego stopnia, Szkołę Podchorążych AK, również w stopniu kpr. pchor. Lub o wspólnych akcjach przeciwko bandytom nękającym mieszkańców Żoliborza. Jeden z zastrzelonych przez patrol AK w trakcie próby rabunku okazał się... podchorążym Armii Ludowej.
Kilku, głównie nieco młodszych autorów – wojennych kibiców piłkarskich, wspomina sportową pasję Budrewicza – kapitana, oczywiście również podziemnego, klubu piłkarskiego „Promyk" i jego udział w meczach oraz mistrzostwach stolicy rozgrywanych pod nosem Niemców, za co też groziło zesłanie do obozu koncentracyjnego. Są w tej książce wspomnienia o Olgierdzie tak znanych dziennikarzy jak Stefan Bratkowski, m.in. o znaczeniu jego reportaży dla czytelników „za żelazną kurtyną", ale również stanowiących chyba nie tylko dla mnie nowość, że współpracował on z rozgłośnią „Wolna Europa" i paryską „Kulturą", a także pełnił rolę „kontaktu" podziemia solidarnościowego z Zachodem.
Inne znane nazwiska koleżanek i kolegów po piórze, którzy napisali wspomnienia, to Barbara Seidler, Ryszard Badowski – m.in. o działalności filmowo-dokumentalnej Olgierda, wspólnych z nim wyjazdach oraz współpracy w telewizyjnym Klubie 6 Kontynentów. Czy Tadeusza Olszańskiego o wspólnym wyjeździe do Budapesztu na koncert 100-osobowej Wielkiej Orkiestry Cygańskiej i zachwycie nią podróżnika. Jest obszerne wspomnienie Grzegorza Micuły o wspólnych wyjazdach do kilku krajów, z ciekawostkami z tych podróży. Przeczytać można również tekst nieżyjącego już Zygmunta Broniarka napisany i opublikowany z okazji 80. urodzin Olgierda.
Czy wspomnienia przyjaciół – dziennikarzy i podróżników: Liliany Olchowik, Andrzeja Lisowskiego, Moniki Witkowskiej. A także sekretarzy redakcji i kolegów z tygodników „Perspektywy" i „Wprost" z okresu, gdy Budrewicz publikował w nich swoje reportaże: Jerzego Walaska i Eugeniusza Jarosika. podobnie grafików opracowujących jego książki, lub Artura Mościckiego, autora filmu „Olgierd Budrewicz – byłem wszędzie", o pracy nad nim, rozpoczętej w domu podróżnika na Żoliborzu pod koniec jego życia. W takiej książce nie mogło oczywiście zabraknąć wspomnień innych sławnych podróżników z mnóstwem, nierzadko nowych i szalenie ciekawych, szczegółów o spotkaniach z nim i wspólnych podróżach.
Wspomnę o najbardziej znanych: Piotrze Chmielińskim – czytelników tej recenzji, którzy nie bardzo wiedzą kim oni są, odsyłam do encyklopedii lub Wikipediip; Marku Kamińskim – wspólne wyjazdy do Tokio, na Morze Karaibskie, do dżungli itd.; Monice Rogozińskiej – wyjazd do Peru na odsłonięcie w Chivay pomnika polskich zdobywców Kanionu Colca; Marku Śliwce, który - jako touroperator - wysłał przyjaciela na nieoczekiwanie zwolnione miejsce na Antarktydę, dzięki czemu Olgierd „zaliczył" ostatni, brakujący mu do kompletu kontynent.
Piękne wspomnienia napisali też m.in. wieloletni przyjaciele: zmarły kilka dni temu prof. Marek Kwiatkowski („Mój Idol"), prof. Andrzej Jacek Blikle („Dżentelmen i komputer") i jego żona Małgorzata („Wspaniały globtroter") oraz sławny śpiewak operowy, reżyser i malarz Wiesław Ochman („Słowo o Przyjacielu'). A także cudzoziemcy: Niemcy – Klaus Reiff, b. attache prasowy ambasady niemieckiej w Warszawie; Dagmar i Heinz Domke – tłumaczka i dyplomatka oraz pastor Winfried Lipscher – tłumacz z języka polskiego; Austriaczka Franca Kobenter, b. wieloletnia dyrektor Austriackiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Warszawie. I pierwszy dyrektor podobnej placówki tunezyjskiej, mieszkający z rodziną w Polsce Tunezyjczyk, absolwent polskich uczelni dr Abdelfettah Gaida.
Do wiedzy o Olgierdzie Budrewiczu oraz wpływie jego reportaży i książek na zainteresowania, a nawet losy konkretnych ludzi, sporo dorzucili m.in. dziennikarz Piotr Ibrahim Kalwas („Śladami Pana Olgierda"), podróżnik i autor powieści historycznych Jerzy Socała („Mistrz Olgierd i chłopięce marzenia", czy – to znowu tylko przykłady – pisarz, dziennikarz i podróżnik Witold Stanisław Michałowski („Husarz sarmackiego pióra"). O podarowanych Muzeum Powstania Warszawskiego przez Olgierda jego zdjęciach z okresu konspiracji w 1943, a po jego śmierci przez córkę trzech albumów, dyr. muzeum Jan Oldakowski.
Trudno pominąć serdecznie wspomnienia Oli Kichuli („Zostanie w moim sercu"), Ukrainki, która przez ostatnie trzy lata prowadziła dom Hanny i Olgierda Budrewiczów, a po śmierci żony samego podróżnika, aż do jego śmierci. Ogromna część wspomnień dotyczy wspólnych podróży z Olgierdem. Od trochę banalnych, chociaż ciekawych, grupowych dziennikarskich, po bardzo kameralne, w niezwykłe miejsca. To ogromny temat, wspomnę więc tylko te, które zainteresowały mnie szczególnie, odsyłając zainteresowanych do lektury tej książki – bo warto!
O podróży reportera nad rzeki Kongo i Ubangi oraz jego udziale w safari ze słynnym myśliwym Staszkiem Hemplem. Trzech wyjazdach na Syberię i radziecki Daleki Wschód, na Sachalin, Kamczatkę, Czukotkę, do Jakucji, Buriacji, Tuwy, Żydowskiego Okręgu Autonomicznego Biriobidżan, z Januszem Foglerem, fotografem i wydawcą, z mnóstwem mało znanych i szalenie ciekawych szczegółów. Z Leszkiem Chorzewskim, dziennikarzem radiowym i długoletnim rzecznikiem prasowym PLL „Lot" do różnych krajów. 3-tygodniowej podróży dookoła świata z operatorem Adamem Pietrzykiem oraz spotkaniami w jej trakcie z niezwykłymi ludźmi i dotarciem na niedostępne wówczas Wyspy Tonga.
Czy Edyty Mikołajczyk, dziennikarki i prezenterki TV, o wspólnym, reporterskim wyjeździe na Madagaskar z Olgierdem, który właśnie wyszedł ze szpitala po operacji bypassów! Lub Bożeny Jamrot, konsula honorowego RP w Honolulu i właścicielki tam biura podróży, dodam, że podobnie jak Olgierd, członkini honorowej SD-P „Globtroter" o tym, jak udało się załatwić podróżnikowi wyjazd na absolutnie nieodstępną, nie tylko dla Europejczyków, wyspę Niihau, na której mieszka, bez współczesnej cywilizacji, 260 Polinezyjczyków. Oczywiście również Sławomira Bawarskiego, założyciela najpierw klubu, a później tego stowarzyszenia.
A także Małgorzaty Dziewięckiej, mieszkającej od lat w Afryce dr geografii, o tym, jak organizowała safari w Botswanie z udziałem sędziwego już Olgierda, podczas którego przejechano, obserwując dzikie zwierzęta, 600 km po bezdrożach. Zakończę tę wyliczankę świetnie napisanymi wspomnieniami Magdy Pinkwart, de domo Micuła, z grupowego wyjazdu dziennikarskiego, pierwszego w jej życiu, na riwierę turecką. Podczas której Olgierd, a także inna koleżanka klubowa, Liliana Olchowik, opiekowali się nią, na prośbę ojca, czyli Grzegorza Micuły. Ta, 19-letnia wówczas, studentka I roku, początkująca dziennikarka i, jak sama pisze o sobie, „rozwydrzona pannica", dała przyszywanemu dziadkowi trochę „w kość", ale zaprzyjaźnili się aż do jego śmierci.
Jest to więc książka, którą warto polecić nie tylko dawnym i współczesnym – bo wiele jego reportaży znakomicie zachowało swoje walory – czytelnikom książek Olgierda Budrewicza. Ale również tym, których interesuje międzywojenna i wojenna Warszawa oraz podróże i wiele realiów życia w PRL. Kończąc tę recenzję, zdecydowałem się dopisać do niej coś w rodzaju post scriptum. Również mnie proszono bowiem o napisanie do tej książki wspomnień o Olgierdzie. Odmówiłem, gdyż uznałem, że nasza znajomość była zbyt krótka i powierzchowna. Lektura wspomnień innych potwierdziła, że miałem rację. Co nie znaczy, że do tego, co napisali inni, nie mogę nie dorzucić paru zdań własnych wspomnień.
Reportaże Budrewicza, młodszy od niego o kilka lat, czytywałem chyba od początku pojawiania się ich w „Przekroju", który kupowany (zdobywany) był u nas w domu od pierwszego numeru, który ukazał się 15 kwietnia 1945 roku. Później również niektóre jego książki, a także relacje publikowane w innych tytułach. Interesowałem się bowiem światem i podróżami po nim, chociaż miałem w ówczesnych warunkach o wiele mniejsze możliwości realizowania tego hobby. Chociaż za granicę wyjeżdżałem, i to zaraz jak tylko stało się to możliwe, od połowy 1956 roku, zaczynając od strefy konwencji turystycznej w słowackich Tatrach. Później głównie, chociaż nie tylko, podróżując po „obozie socjalistycznym".
Moje trasy nigdy więc z nie przecięły się ze szlakami Olgierda, bo on preferował „krańce świata" i potrafił sobie zorganizować na nie wyjazdy. Jako dziennikarz działów krajowych dosyć rzadko wysyłany byłem „w świat" jako specjalny wysłannik. Częściej jeździłem na własny koszt i zgodnie z możliwościami finansowymi. Absurdalnie wysoki kurs dolara niemal wykluczał, przynajmniej w latach 50-70., moje podróże do krajów w których obowiązywały prawdziwe pieniądze.
To, że w tamtych czasach zdołałem zwiedzić, także jako pilot wycieczek zagranicznych, chociaż wielokrotnie i nieźle, nie tylko wszystkie europejskie kraje „obozu socjalistycznego", ale również Jugosławię i Austrię, podróżować na Zakaukazie oraz do Azji Środkowej, i tak graniczyło z cudem. Dopiero znacznie później zacząłem nadrabiać zaległości i udało mi się przekroczyć połowę liczby krajów (około 160), w których był Olgierd. Ale to, że znałem, i to przeważnie nieźle, te, które dla niego były „terra incognita", budziło może nie tyle jego zazdrość, bo to uczucie było mu chyba obce, ale zainteresowanie.
I temat od czasu do czasu rozmów. O ile się nie mylę, Olgierd nigdy nie był na Białorusi i Ukrainie, z Rosji tylko w Moskwie oraz na Syberii i Dalekim Wschodzie, ale to przecież nie Rosja, niezwykle ciekawa w części europejskiej. Podobnie wcale, lub bardzo powierzchownie, znał kraje naszych pozostałych sąsiadów, bałkańskie i bliskowschodnie, czy szalenie mnie interesujące południowo-wschodniej Azji. O tym, kim jest Budrewicz jako podróżnik i dziennikarz, wiedziałem oczywiście od czasów licealnych. Później, już jako dziennikarz, spotykałem go od czasu do czasu na różnych imprezach.
Ale tak się złożyło, że nigdy chyba nie zamieniliśmy ze sobą słowa. W latach 90., gdy bywając w kraju, wpadał od czasu do czasu na spotkania Stowarzyszenia Dziennikarzy – Podróżników „Globtroter", ja przez ponad 6 lat byłem korespondentem prasy polskiej w Kijowie. Już jako członek „Globtrotera", w trakcie pobytów w Warszawie przychodziłem co prawda na niektóre spotkania, ale chyba wymijaliśmy się. W 2000 roku lecieliśmy tym samym, wyczarterowanym samolotem, z Warszawy do Lizbony, na kongres Polskiej Izby Turystyki w Fatimie. On chyba jako gość honorowy, ja jako dziennikarz.
A zarazem aby odebrać statuetkę „Globus 2000" przyznaną mi za całokształt pisana na tematy turystyki i wypoczynku oraz, z okazji jego półwiecza, List Gratulacyjny prezesa PIT. Wówczas też nie doszło do naszego bezpośredniego spotkania, przynajmniej takiego, które zapamiętałbym. Nastąpiło to jednak wkrótce, chyba na jakimś spotkaniu „Globtrotera". Usiadłem przy tym samym stoliku co Olgierd i chyba Zygmunt Broniarek. To zapewne on przedstawił nas sobie. Zamieniliśmy parę słów, nie pamiętam już w jaki sposób rozmowa zeszła na Powstanie Warszawskie.
I okazało się, że 1 sierpnia 1944 r. gdy on rozpoczynał swoją powstańczą historię na Żoliborzu, ja przypadkiem znalazłem się w zgrupowaniu AK w ramach Akcji „Burza" w Skotnikach nad Pilicą, na Wyżynie Przedborskiej. Tam wieczorem dotarła radiowa depesza z Londynu z wiadomością o wybuchu Powstania. Moja opowieść o entuzjastycznej reakcji na nią żołnierzy podziemia, nadziei, że zaraz padnie rozkaz wymarszu na pomoc stolicy, bardzo go poruszyła. Później rozmawialiśmy jeszcze o podróżach zagranicznych, pytał mnie chyba o Ukrainę, z której niedawno wróciłem po zakończeniu okresu dwukrotnej akredytacji.
W pewnym momencie, co było ewenementem w jego zwyczajach, powiedział: „Jestem trochę starszy, ale chyba nie musimy mówić do siebie „pan". Przeszliśmy więc na „ty" już podczas pierwszego spotkania. Później krótkich, okazjonalnych spotkań było jeszcze kilka. Najlepiej zapamiętałem to, podczas którego wręczył mi recenzyjny egzemplarz wydanej właśnie jego nowej książki „Byłem wszędzie". Mocno podkreślając, jak gdyby sumitując się: to nie ja wymyśliłem ten tytuł, wydawca wymusił na mnie, abym go zaakceptował.
Wkrótce przy następnym spotkaniu powiedziałem mu: Recenzji tej książki dałem tytuł: „Żoliborz i reszta świata". Bo przecież nawet pisząc o najdalszych zakątkach świata, zawsze wracasz do niego w relacjach i wspomnieniach. Bardzo mu się spodobał, zmartwiła jednak informacja, że szefowa tygodniowego dodatku turystycznego, w której opublikowałem tę recenzję, zmieniła jej tytuł uważając, że „Byłem wszędzie" bardziej zainteresuje czytelników. Czy uważasz, że Żoliborz, nawet w zestawieniu z Budrewiczem, kogoś zainteresuje? – usłyszałem w uzasadnieniu. I tak tytuł, którego Olgierd nie chciał, stał się chyba najważniejszym z jego ostatnich książek, do niego nawiązywali najczęściej autorzy wspomnień zamieszczonych w obecnie recenzowanej przeze mnie.

{gallery}24501{/gallery}

Olgierd Budrewicz - dżentelmen w podróży. Wspomnienia przyjaciół. Redakcja: Małgorzata Maruszkin. Koordynator projektu: Grzegorz Micuła. Projekt i opracowanie graficzne: Maciej Buszewicz. Instytut Wydawniczy ERICA, wyd. I, Warszawa 2016, str. 199, cena 44,90 zł. ISBN 978-83-65310-99-6.

Dodatkowe informacje

  • Wydawca: Instytut Wydawniczy ERICA
  • Język: polski
  • Gatunek: książka
  • ISBN: 978-83-65310-99-6
  • Recenzent: Cezary Rudziński
  • Data recenzji: 2016-08-16
  • Ocena recenzji: 5
  • EAN: 9788365310996

a