Polska oświata ma to wątpliwe szczęście, że od zarania Trzeciej Rzeczypospolitej jest reformowana tak często, jak sfera zamówień publicznych. Każdy minister edukacji czuje się jak żołnierz, który w plecaku ponoć nosi buławę marszałkowską. Z tą subtelną różnicą, że nie każdy żołnierz usiłuje rozstrzygać o losach wojen, a nasi ministrowie usiłowali przejść do historii jako wielcy reformatorzy oświaty. Pisałem kiedyś o sporze wokół bezpłatnego podręcznika. Przypomnę, że wydawcom zarzucano, iż przez nich polskie rodziny muszą wydawać grube pieniądze na nowe książki, bo – inaczej niż kiedyś – nie do pomyślenia jest, by młodsze dziecko dziedziczyło podręcznik po starszym. Wydawcy celnie odpowiadali, że nie oni zmieniają co rusz podstawę programową, tylko właściwe tym działaniom Ministerstwo Edukacji Narodowej.
O ostatniej, wielkiej reformie edukacji można debatować. Czemu nie? Fakty jednak są takie, że ustawa przeszła przez Sejm, prezydent ją podpisał i zapowiedzi PiS stały się realną regulacją. Pewnie dopiero za kilka lat będzie można ocenić jej skutki na bazie niepodlegających dyskusji danych; na razie pozostają tylko spekulacje. Można odnieść wrażenie, że przeciwnicy reformy (a jak pokazują sondaże, w tej akurat sprawie społeczeństwo jest podzielone po równo) złapali wiatr w żagle dopiero po zakończeniu procesu legislacyjnego. Dopiero teraz zbierane są podpisy pod referendum odnośnie reformy, a Związek Nauczycielstwa Polskiego zapowiada strajk kadry pedagogicznej. Niestety trochę na to za późno.
Wyobraźmy sobie jednak, że postulaty przeciwników zmian w szkołach zostają zrealizowane. Sejm przyjmuje ustawę przywracającą status quo ante. I co dalej? Uczniowie polskich szkół po wakacyjnej przerwie trafiliby najprawdopodobniej do niewyobrażalnego chaosu. Nowa podstawa programowa zostałaby anulowana, a prace nad korektą starej zapewne by się nie zakończyły. Zejdźmy na poziom gmin. Te, które już poczyniły nakłady związane z przywróceniem podziału na podstawówki i szkoły średnie, musiałyby wszystko odkręcać. A to, że w międzyczasie na przykład zdążono przygotować się do przeniesienia szkoły do innego budynku i zaplanować zatrudnienie nauczycieli? Trudno, to tradycyjnie nie będzie zmartwieniem Warszawy, tylko poszczególnych gmin.
Zmiany w oświacie, jako się rzekło, to także zmiany w podręcznikach. Wydawcy nie zasypują gruszek w popiele i przygotowali nowe książki. Autorzy opłaceni, graficy również, skład zrobiony, gdzieniegdzie pewnie i druk ukończony. Wszystko na ryzyko wydawcy, bo w razie nagłego odwołania reformy MEN zapewne by im pieniędzy nie zwrócił. Przedsiębiorca w zderzeniu z państwem, taka jest smutna prawda, zmuszony jest radzić sobie sam.
Polska szkoła zasłużyła na to, by mieć przynajmniej kilka lat spokoju – bez eksperymentów, bez ustawicznych reform. Ale skoro już na taką reformę się zdecydowano, to trzeba czekać na jej wyniki, a nie walczyć o jej anulowanie. Cenę za taki triumf zapłacą bowiem nie politycy, a uczniowie, samorządy i przedsiębiorcy.