Wydrukuj tę stronę
poniedziałek, 17 lipiec 2017 12:36

Pierwsi Polacy na Wielkim Szlaku Himalajskim

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Pierwsi Polacy na Wielkim Szlaku Himalajskim Joanna Lipowczan i Bartosz Malinowski. „Bezdroża”,

Było to jedno z największych osiągnięć w polskiej turystyce ekstremalnej 2015 roku, wyróżnione Kolosami. Pierwsze przejście Polaków – pary małżeńskiej Joanny Lipowczan i Bartosza Malinowskiego, Wielkiego Szlaku Himalajskiego w Nepalu. Liczy on około 1700 km, prowadzi zarówno przez dżunglę w jego południowo wschodniej części i gorące, nawet w zimie, tereny w części północno zachodniej, jak i skalne bezdroża, lodowce i przełęcze na wysokości ponad 5, a nawet 6 tys. m n.p.m. Według oferty jednej z nepalskich agencji trekkingowych organizujących wyprawy po tym szlaku, jego przejście wymaga 156 dni, a wraz z dotarciem do Taplejung na jednym jego krańcu i powrót z Kanczendzonga Base Camp na drugim, 180 dni.

Przy czym są to wyprawy z przewodnikiem, tragarzami, kucharzami i kilkunastoma dniami odpoczynku na trasie. Polscy podróżnicy przeszli ten szlak w odwrotnym kierunku, samotnie – tylko na nieliczne odcinki wynajmowali przewodników – w ciągu 120 dni. Niosąc na plecach do 64 kg bagaży, borykając się z upałami i mrozami, plagą pijawek, wichrami i burzami piaskowymi, brakami wody, trudnymi, nieoznakowanymi  przejściami w nieznanym terenie. Z nierzadko ostrymi podejściami lub zejściami, czy po ścieżkach nagle urywających się nad przepaściami czy rzekami.

Nocując w niesionym namiocie, w którym raz było upalnie, a innym razem zamarzała woda w butelkach. Chociaż, gdy były takie możliwości, spali także w różnych noclegowniach lub w domach tubylców. Jedząc, gdy nie było lokalnych restauracji czy jadłodajni, i gotując to, co przywieźli ze sobą z kraju, lub udało im się kupić na trasie. Borykając z problemami z higieną i wieloma innymi. Wielki Szlak Himalajski dopiero zresztą powstaje. Nie jest, poza nielicznymi odcinkami, oznakowany. Nie przypomina więc, nie tylko skalą trudności, szlaków turystycznych, do jakich przyzwyczajeni jesteśmy w większości gór europejskich. A wielu tamtejszych mieszkańców w ogóle o nim nie słyszało. I ma do niespodziewanych gości niekiedy, na szczęście rzadko, stosunek wręcz wrogi, witając ich kamieniami czy krzykami niechęci. Przy czym szlak ten ma różne warianty tras. Pod tym względem może kojarzyć się, przy zachowaniu oczywiście odpowiednich proporcji, z historycznym handlowym Wielkim Jedwabnym Szlakiem, który miał wiele różnych wariantów i odcinków. O tym, jak przebiegała ta ekstremalna wyprawa, można przeczytać w wydanej właśnie przez „Bezdroża” relacji autorów, dokumentowanej 189 zrobionymi przez nich zdjęciami, z odnośnikami we właściwych miejscach w tekście.

Przy czym jest to relacja świeża, gdyż ukazała się w nieco ponad rok po powrocie jej autorów i uczestników z tej wyprawy w styczniu 2016 roku. Podzielona została na trzy części. Krótką „Sen o szlaku”. Czyli o tym, jak narodził się pomysł pokonania WSH przez doświadczonych już podróżników, którzy także w niektórych miejscach nepalskich Himalajów byli w latach poprzednich. Jakie musieli pokonać trudności, jak przygotowywali się. Króciutką trzecią część „Napisy końcowe”, z podsumowaniem wyprawy i podziękowaniami dla tych, którzy przyczynili się do jej sukcesu.

I najobszerniejszą „Film w odcinkach” – relacją w formie kroniki codziennej, lub obejmującej kilka kolejnych, konkretnych dni. Podzielonej na 9 odcinków trasy, którą podróżnicy pokonali. Są w niej, oczywiście, powtórzenia sytuacji: trudności w pokonywaniu Szlaku, znacznie odbiegającego od realiów w porównaniu z przedstawionymi na mapach i informacjach w przewodniku z jego opisem. Niełatwe podejścia i zejścia, poszukiwania drogi, tropikalne upały, przenikliwe zimno, huraganowe wiatry, piaskowe burze, niebezpieczne lodowce. A także czaso – i pracochłonne topienie śniegu lub lodu na wodę, aby móc coś zjeść i wypić gorącego. Nie zawsze z powodzeniem poszukiwanie noclegu pod dachem, mijanie kolejnych wiosek i punktów na trasie.

Ale są też niezliczone, bardzo ciekawe, opisy kontaktów z tubylcami, pozwalające chociaż trochę poznać ich życie, problemy i specyfikę miejsca czy regionu. Utrudniane, niestety, przez barierę językową, gdyż tylko z niektórymi mogli porozumieć się po angielsku. Jest w tych relacjach mnóstwo cennych informacji dla tych, którzy chcieliby wybrać się w tamte strony. Lub w ogóle na własną rękę do Nepalu. Z opisami tamtejszej biurokracji, konieczności uzyskiwania licznych, kosztownych zezwoleń. Idiotycznych przepisów, np. wymogu wędrowania, pod groźbą kary (zapłacili 150 $ łapówki), z przewodnikiem trasami dobrze oznaczonymi, a brakiem go na bezdrożach.

Czy promowanie przez nepalskie władze Wielkiego Szlaku Himalajskiego, na przejście którego potrzeba, wg. agencji trekkingowych, 180 dni. Ale wydawanie wiz tylko na dni 90, z możliwością ich odnowienia, nie na dłużej jednak, niż do 150 dni w roku kalendarzowym. Niefrasobliwych i nieodpowiedzialnych agencji trekkingowych oraz innych realiów kraju po tragicznym i niszczycielskim trzęsieniu ziemi w 2015 roku. Z opisami przejścia także przez najbardziej dotknięte nim regiony. O nieprawdopodobnie koszmarnych często drogach oraz lokalnej komunikacji, z której kilkakrotnie musieli korzystać.

Zaliczyli w tej dziedzinie dwa rekordy, na które zwróciłem uwagę: przejechanie 30 km z Arughat Bazar do Sati Khola w 3 godziny i ze wsi Sinja, 10 wieków temu zimowej stolicy imperium Malla obejmującego zachodni Nepal, indyjski obecnie Ladach, Kaszmir i zachodni Tybet – do Gamgadhi, stolicy dystryktu Mugu, przez przełęcze, 20 km w… 8 godzin. Podróż po tej, jak napisali autorzy, „najgorszej drodze świata”. Niekiedy z takimi niespodziankami – zacytuję: „Kierowca stwierdza (w połowie opłaconej trasy), że jest za mało pasażerów i podróż mu się nie opłaca. Każe nam wysiąść…”.

A równocześnie przykłady życzliwości i bezinteresownej pomocy ze strony przypadkowych Nepalczyków. Z opisem realiów ich życia w świecie, o którym większość obcych nie ma pojęcia. Bardzo ciekawe są fragmenty i informacje na temat organizowanych trekkingów i wypraw górskich oraz wyzysku przez ich organizatorów miejscowych tragarzy. Oraz brakiem odpowiedzialności niektórych kierowników wypraw, nie liczących się z kondycją, zmęczeniem, czy nawet objawami choroby wysokościowej ich uczestników. Ale i niefrasobliwością niektórych turystów.

Wybierających się np. na wielodniowy trekking dookoła Annapurny w klapkach czy trampkach, z gitarami. Nie reagowaniem przez przewodników i kierowników wypraw na profanowanie przez niektórych ich uczestników miejsc religijnych, czy zaśmiecanie terenu. To zresztą w Himalajach – i nie tylko – ogromny problem. Z przykładami: „Grupa turystów podczas dwudziestu czterech dni trekkingu w rejonie Kanczendzongi potrzebuje 22 osób obsługi.” „W 2015 roku rejon Annapurny odwiedziło prawie 80.000 turystów. Jeśli każdy z nich kupił dziennie 3 litrowe butelki wody podczas 11 dni trekkingu i nie zabrał ze sobą pustych butelek (a kto nosi – to już moje pytanie – 33 takie butelki), to w górach zostało ponad 2,5 miliona sztuk śmieci.”

A jeżeli chodzi o pracę i wynagrodzenie tragarzy (nie mówiąc już o stosunku do nich niektórych turystów), to na mnie duże wrażenie zrobił opis konkretnej sytuacji: „Kilku tragarzy w przerwie między jednym transportem a drugim przychodzi do naszego miejsca noclegowego i wszyscy zrzucają się na jednego papierosa, którego kupują u gospodarza.” Są w tych relacjach inne świetne sceny i opisy warunków, w jakich odbywała się ta wyprawa. Znowu kilka cytatów: „W oczekiwaniu na kolację zdrapujemy z siebie pijawki”. Znacznie później okazuje się, że jest na nie sposób: mokra, posolona szmatka. „Tygodniami niemyta skóra, miesiącami nie prane ubrania przesiąknięte są potem, krwią i łzami. Ale z czasem człowiek uodparnia się na tę mieszankę zapachów”.

Nie każdą jednak, zwłaszcza w przypadku butów. „Jeśli idzie się w nich już czwarty miesiąc, dzień w dzień, na przemian je przemaczając i susząc, lepiej trzymać je od siebie z daleka. Często wieczorem, przy niskiej temperaturze, po zdjęciu butów wydobywają się z nich kłęby pary – niczym z kominów w Bełchatowie. Wtedy nawet śmiertelne zmęczenie nie wystarczy, by zasnąć. I okazuje się, że istnieje jednak poziom smrodu, którego nie można zaakceptować.” Dodać do tego trzeba opisy noclegów w klitkach tubylców, z paleniskami pośrodku, spaniu obok gościnnych gospodarzy, o zapachach nie mówiąc.

Gdy to czytałem, przypomniało mi się spotkanie w Lhasie, stolicy Tybetu, z grupą pielgrzymów będących w drodze 6 tygodni. Z plemienia, w którym, głównie ze względu na lokalne uwarunkowania i tradycję, ludzie myją się, a raczej są myci, tylko raz w życiu: tuż po urodzeniu. A jeżeli chodzi o „przyjęcia”, jakie polskim podróżnikom gotowali niekiedy, na szczęście zaledwie kilka razy na trasie, tubylcy, to wystarczy kolejny cytat: „Gdy wchodzimy (do wioski Luma) wybucha zbiorowa histeria… Gromadka (dzieci) oblega nas szczelnie i drze się wniebogłosy… Lecą kamienie, dwie stare kobiety popychają Bartka, okładają kijem jego plecak.”

Dominują jednak w tych relacjach opisy spotkań z życzliwymi ludźmi oraz zachwycających gór i krajobrazów. M.in. w odludnym regionie Dolpo, z najgłębszą doliną świata. Różnica poziomów między korytem płynącej nią rzeki i otaczającymi ją szczytami, dochodzi do 6800 m. Oto kolejny, już ostatni cytat: „Brzegi (rzeki) pokrywa cienki, kruchy lód, który wisi kilka centymetrów nad powierzchnią wody. Dookoła skały, żwir i suche krzaki. Nie ma tu ani odrobiny  życia. Na drugim brzegu rzeki widać starą osadę Sebung i gompy sprzed kilkuset lat wybudowane w niedostępnych miejscach, które przywarły do zboczy, jakby wisiały w powietrzu.

Od wyjścia z Chharkha Bohot mijamy dziesiątki murów mani i rozpadających się czortenów. Idziemy sami przez pustkowie pełne niszczejących reliktów nieznanej nam kultury i czujemy się jak odkrywcy zaginionego świata. Zakochujemy się w Dolpo.” To bardzo ciekawa książka. Będąca zarazem niezłym informatorem o przebytej trasie, poprawiająca błędy i nieścisłości przewodnika po WSH i map jego poszczególnych odcinków. A także poradnikiem dla amatorów wysokogórskiego trekkingu. Chociaż wątpię, aby znalazło się u nas wielu ludzi gotowych też przejść, w trakcie jednej wyprawy, ten szlak. Ale może poszczególne jego odcinki?

Mimo niezbędnej kondycji fizycznej jakiej to wymagało w przypadku polskich podróżników oraz sporych wydatków, ich ogromnego wysiłku oraz niebezpieczeństw z jakimi zetknęli się, nawet z zagrażającymi życiu upadkami ze skał, momentami kryzysów i załamania, relacja ta jednych może zachęcić do podróży w tamte strony. Innym zaś czytelnikom pozwoli odkryć nieznany im wcześniej świat. Także tym, którzy, jak ja, byli już w Nepalu, a także w Indiach i Tybecie oraz zdołali nieco „liznąć”, a przynajmniej popatrzeć z bliska, na te niesamowite góry, jakimi są Himalaje. Oraz nieco poznać tamtejszych ludzi, ich obyczaje, kulturę i zabytki.

 

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL