Wydrukuj tę stronę
wtorek, 28 listopad 2017 13:27

Jechać, nie jechać? - ranking kierunków turystycznych

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Odpowiedź na nieco zmienione pytanie tytułowe książki: czytać ją, czy nie czytać?, może być tylko jedna: czytać! A ponieważ jest to tylko pierwszy tom, niecierpliwie czekam na następne.

Ukazała się ciekawa książka turystyczno – podróżnicza, będąca połączeniem rankingu kierunków turystycznych ze wspomnieniami z podróży i pobytu w prezentowanych krajach autora lub jego przyjaciół oraz znajomych. Autor, biznesmen, z wykształcenia i wykonywanego przez kilkanaście lat zawodu lekarz weterynarii, dorywczo pilot wycieczek turystycznych, a z zamiłowania obieżyświat, postanowił sporządzić ranking krajów świata pod kątem ich walorów, lub negatywnych stron, oraz turystycznych podróży do nich. Do kompletu krajów jeszcze mu trochę brakuje, ale efekty dotychczasowej pracy znaleźć można na: www.jechacniejechac.pl.

Książka pod tym samym tytułem stanowi integralną część internetowego portalu i jest, jak wynika z „1” na grzbiecie, tylko pierwszym tomem zamierzonej większej całości. Wzbogaconym – i to uważam za jej główny walor – o relacje, fakty, wspomnienia, ciekawostki i anegdotki z prezentowanych krajów oraz życia autora w ciągu kilkudziesięciu już lat poznawania świata. Obie części: ranking i teksty przynajmniej częściowo uzasadniające takie, a nie inne oceny, warto jednak rozpatrywać osobno. Jeżeli chodzi o pierwszy, to autor przyjął dla wszystkich ocenianych krajów i miast lub miejsc, jednolite kryteria ujęte w 15 punktach.

Ze skalą ocen od 0 do 10. Tej pierwszej użytej tylko raz, w przypadku „Atrakcji, teatrów, shows, ciekawostek,, muzyki i klubów” w Iranie. Równocześnie jednak wprowadził system gwiazdek w takiej samej skali, nie wynikającej jednak z pierwszej, a będącej rezultatem subiektywnej łącznej oceny autora. Trochę to skomplikowane, ale czytelnik – potencjalny turysta uzyskuje sporo danych aby samemu odpowiedzieć sobie na tytułowe pytanie portalu i książki oraz podjąć decyzję czy i dokąd pojechać. Wspomniane kryteria obejmują niemal wszystkie pytania, jakie mogą nurtować ludzi wybierających się do konkretnych państw lub nie wiedzą, na jaki kierunek zdecydować się.

Chociaż są dosyć szerokie i zawierają kryteria niekiedy nawet wykluczające się, chociaż można oczywiście w trakcie jednej z podróży korzystać z obu, np. „aktywny wypoczynek i plażowanie”. Czy „fajne, interesujące społeczeństwa, stosunek do turystów, ciekawe plemiona” – w tym przypadku oceny w każdej z tych kategorii mogą być jednak trudne do zsumowania, a zwłaszcza porównania. Wśród kryteriów przyjętych przez autora brak jednak bardzo istotnych dla tych, którzy mają podjąć decyzję jechać czy nie jechać. Jak łatwo i za ile można tam dotrzeć. Czy są zagrożenia chorobowe. Czy ew. korupcja dotyczy turystów. A także inne, nawet jeżeli turyści „wpadający” do poszczególnych państw na krótko, rzadko mają z nimi do czynienia.

Mam na myśli wolność i prawa, także wypowiedzi, ich obywateli, w tym kobiet, dzieci oraz różnego rodzaju mniejszości. Brak tych ostatnich kryteriów spowodował zapewne, że najwyższą ocenę w gwiazdkach – 10, w subiektywnej ocenie autora, otrzymała m.in. rządzona totalitarnie Kuba. Dodam, że obok Singapuru, USA – i osobno Las Vegas oraz Kaliforni, Tajlandii, Japonii i Paryża. Zaś Wietnam 9 obok Izraela, Wielkiej Brytanii i Brazylii, chociaż z bardzo różnymi ilościami punktów – od 86 do 111 – w rankingu. Wymieniam tylko kraje i kierunki podróży uwzględnione w wersji książkowej. A jest ich zaledwie 39, w tym krajów 29, bo pozostałe to poszczególne miasta i regiony w nich.

Pamiętam dyskusję kilka miesięcy temu, w której uczestniczyłem, nad przyjętymi przez autora kryteriami, a zwłaszcza ostatecznymi wynikami jego rankingu, chyba wówczas już ponad 170 państw, gdyż wiele z nich wydawało się co najmniej dyskusyjnymi. Tym razem, już wzbogacone o teksty będące – w różnym stopniu mniej lub bardziej trafnym ich uzasadnieniem, stanowią lepszą pozycję wyjściową do ocen. Zanim jednak dokonam ich w wybranych przypadkach, bo rozmiary recenzji nie pozwalają zająć się wszystkimi, parę słów o tej drugiej, obok punktów i gwiazdek osiągniętych w rankingu, części prezentacji krajów i miejsc.

Teksty te stanowią, moim zdaniem, najcenniejsze i najciekawsze części tej książki.

Napisanej zostały ze swadą, przez, jak sam autor przedstawia się we wstępie, urodzonego malkontenta i krytykanta. Przy czym ładnym, żywym językiem. Niekiedy dosadnym, nawet z wulgaryzmami, chociaż przeważnie w cytatach wypowiedzi innych. Pełne ciekawych opisów, ale również wspomnień autora nie mających, przynajmniej pozornie, nic wspólnego z omawianymi krajami i miejscami, przygód i niezwykłych sytuacji z jakimi zetknął się w podróżach, niekiedy surowych ocen, ale także ciekawostek i anegdotek.

Uczestniczyłem z Pablo, że posłużę się pseudonimem pod jakim wydał tę książkę, w kilku zagranicznych i krajowych wyjazdach grupowych. Wiem więc, nie tylko z jej kart, że preferuje on różnego rodzaju rozrywki. Kluby, dyskoteki, taniec, miejscową muzykę, lokale gastronomiczne itp., chociaż interesują go również zabytki, muzea, przyroda i krajobrazy oraz atrakcyjny wypoczynek. Nasze zainteresowania są więc inne, bo to, co wyżej wymieniłem na początku, będące dla niego chyba głównymi celami wyjazdów i poznawania świata, dla mnie stanowią margines, lub w ogóle nie istnieją.

Np. dyskoteki i hałaśliwy łomot udający muzykę, bez której – ale tylko klasycznej – nie wyobrażam sobie życia i towarzyszy mi ona codzienne, niemal noc stop, w trakcie pracy, pisania i czytania. Dyskoteki i podobne miejsca natomiast mnie odrzucają, nawet dosłownie. I to nie ze względu na wiek, bo tak było zawsze. Pamiętam jak podczas wyjazdu prasowego w austriackie Alpy, blisko ćwierć wieku temu, czyli miałem wówczas mniej więcej tyle lat, co Pablo obecnie, kilkuosobowa grupa zdecydowała, że po kolacji w hoteliku w sympatycznej wiosce turystycznej pójdziemy do dyskoteki. Wchodziłem jako ostatni i fala dźwiękowa dosłownie odrzuciła mnie na śnieg.

No cóż, są ludzie i tak reagujący na łomot. Gdy inni doskonale się bawili, poszedłem na wspaniały spacer przed północą, podczas którego nieliczni miejscowi przechodnie mijając mnie pozdrawiali tradycyjnym „Gruss Gott”. Piszę o tym, bo również moja ocena tego, co napisał i ocenił w rankingu Pablo, będzie subiektywna, chociaż wynikać ze znanych mi faktów oraz moich ich ocen. Czytając tę książkę zrobiłem, jak zwykle gdy mam jakąś zrecenzować, blisko 30 stron notatek z cytatami lub odsyłaczami do nich. Bezskutecznie starałem się jednak zrozumieć, jakimi kryteriami kierował się autor, redaktorzy i wydawca ustalając taką, a nie inną kolejność omawianych w nich krajów.

Nie znalazłem ani porządku czasowego – bo niektóre wspomnienia autora są w wielu miejscach sprzed kilkudziesięciu lat, a inne paru miesięcy czy tygodni. Alfabetycznego, geograficznego, ani żadnego innego. Nadal nie wiem, chociaż może nie jest to istotne, dlaczego najpierw omawiana jest Kostaryka, po niej Dubaj, Słowacja i Tunezja oraz kolejne kraje. Przy czym osobno USA i w zupełnie innych miejscach Nowy Jork, Las Vegas, Chicago, Kalifornia. Podobnie Pekin i Chiny Południowe, Kijów i Lwów, Rosja i Petersburg. Mnie ten chaos nie przeszkadza, dla innych czytelników może jednak okazać się męczący.

Niekiedy zdumiewają mnie łączne oceny, zarówno punktowe jak i gwiazdkowe, autora.

Nie lubię wypowiadać się na temat krajów czy miejsc, w których nigdy nie byłem, nawet jeżeli wiem o nich sporo lub bardzo dużo. W przypadku tej książki zdołałem poznać tylko większość z nich. I chociaż zgadzam się, bo tam byłem, z dużą różnicą w gwiazdkach, ale już niewielką w punktacji, Pekinu i Chin Południowych, czy podobnie (7 gwiazdek, od 75 do 99 punktów) Meksyku, Tunezji, Dubaju, Chorwacji, Petersburga i Polski, chociaż to zupełnie inne kraje, to niektóre oceny w tym rankingu wręcz szokują mnie.

Nie zostałem przekonany, że Pekin i Słowacja zasłużyły równo po 5* - uzasadnienie autora odnośnie tej drugiej omówię osobno. A Teneryfa, wyjazdy na którą autor wręcz odradza, zajęła to samo, 3* miejsce z Mińskiem, Iranem i Kijowem. W przypadku tego ostatniego z przykrością muszę stwierdzić, że autor nie ma o nim pojęcia, poznał je mniej niż powierzchownie i ocenił wbrew powszechnie znanym faktom. A wiem co piszę, bo jeżdżę do niego od 60 lat, ponad 6 byłem tam korespondentem prasy polskiej, i żadnego, nawet z polskich miast, w których żyłem po kilkanaście, a w przypadku Warszawy już grubo ponad pół wieku, nie znam tak dobrze.

Jak można miastu, które znane jest jako najbardziej zielona stolica europejska, bijąca pod tym względem m.in. Paryż, Pragę, Wiedeń, nie mówiąc o Warszawie, z niezliczonymi parkami i całym ich, kilkukilometrowym pasem na szczycie i zboczach wysokiego prawego brzegu Dniepru od Wołodymirśkoj Hirki i monastyru Michajłowskiego po Pieczerską Ławrę i dalej monastyru Wydubyćkiego położonego u stóp jednego z najsłynniejszych w świecie ogrodu botanicznego Ukraińskiej Akademii Nauk, a także ukwieconych skwerów z nieznaną gdzie indziej masą, wyposażonych w świetne urządzenia, placów zabaw dla dzieci, nie mówiąc już o znajdującej się w granicy miasta Puszczy Wodica, dać 1 – słownie jeden – punkt za przyrodę i parki?

A temuż miastu pełnemu zabytków z 10 wieków, nie mówiąc o innych atrakcjach, zaledwie 3*? I to z 7 stronami „uzasadnienia” w postaci wspomnień, z których 5 (!) zajmują historyjki z dawnej pracy autora w zawodzie 0,weterynarza (!!!). Pawle – zwracam się bezpośrednio do autora, bo nie wytrzymałem, a znamy się dosyć długo – dobrze Ci radzę. Wybierz się do Kijowa i w ładny dzień pójdź przed świtem ulicą Wołodymyrską od Złotej Bramy w kierunku placu Sofijskiego z takim wyliczeniem czasu, aby zobaczyć, jak pierwsze promienie słońca wydobywają z mroku złote kopuły najstarszego w mieście Soboru Sofijskiego. A na drugim planie, kilkaset metrów dalej, odbudowanego Soboru Michajłowskiego „O złotych kopułach”. Być może doznasz takiego olśnienia, jak ja widząc ten pierwszy – bo drugi wówczas nie istniał – prawie 60 lat temu.

I powtórz to innego dnia, patrząc o tej samej porze, od strony Dniepru, na złote kopuły Pieczerskiej Ławry. Będziesz tam wracał jak po narkotyk! Najlepiej pojedź w maju, gdy kwitną kasztany, a we wspomnianym ogrodzie botanicznym, bo jest jeszcze drugi, niezwykle malowniczy, uniwersytecki w centrum, oszołamia widok i zapach kilkuset gatunków i odmian bzów. To ich największa kolekcja w świecie, obejrzeć którą przylatują ludzie z całego świata, w tym liczni Japończycy i mieszkańcy innych krajów Dalekiego Wschodu. A przecież są w tym ogrodzie także, kwitnące o innych porach roku, ogromne kolekcje dalii, piwonii oraz innych kwiatów, krzewów i drzew.

Jak dodasz do tego parki, skwery i zieleń dnieprzańskich wysp, to Ci punktów w skali zabraknie! Jak będzie okazja, to Cię chętnie po tym mieście oprowadzę. Chociaż ostrzegam: nie znam w nim hoteli, kasyn, kabaretów, klubów, dyskotek i tylko nieliczne restauracje. Bo one nigdy mnie nie interesowały i nie miałem na nie czasu. Wspomniałem, że prezentację blasków i cieni Kijowa jako kierunku wyjazdów turystycznych, otwiera długi wstęp – wspomnienia autora z pracy weterynarza. Niemal wszystkie rozdzialiki poprzedzające to miasto i następujące po nim kraje oraz miejsca, mają jakieś wstępy na zupełnie inne tematy. Ale weterynaria stanowi chyba jakąś obsesję autora.

Przy czym wspomnienia o niej są barwne, soczyste, szalenie ciekawe, przynajmniej dla mnie, bo akurat na ten temat wiem mniej niż chociażby o realiach lotów kosmicznych. Myślę, że warto poświęcić tym wspomnieniom osobną książkę, albo umieścić je w jakiejś pracy zbiorowej! Ale w tej książce takie wspomnienia w prezentowaniu różnych krajów, po raz pierwszy w przypadku Słowacji, budzą co prawda zainteresowanie, ale i zaskoczenie. Bo w jej opisie najpierw autor na 5,5 strony wspomina swoje studia i doświadczenia oraz przygody w czasach, gdy był lekarzem weterynarii, aby, nieoczekiwanie, przejść do 1 stronicowych uwag na temat Słowacji.

Zaczynając od pytania: czy jest coś nudniejszego niż studia weterynarii? I odpowiedzi: wycieczka na Słowację! Z wymienieniem, zdaniem autora, mało ciekawych, ale jednak wartych poznania zabytków i innych atrakcji. Z wnioskiem: jechać tam. Także w przypadku tego kraju mam zupełnie inną ocenę, niż Pablo. Może dlatego, że jeżdżę tam od momentu wprowadzenia w 1956 r. strefy konwencji w Tatrach, co pozwoliło mi wejść na prawie wszystkie, poczynając od Garłucha (Gerlachovský štit), Łomnicy i Krywania, szczyty po obu stronach granicy, osiągalne bez stosowania technik taternickich.

A później poznać wiele innych regionów, zamków, kościołów, miasteczek i innych atrakcji Słowacji. Z jednym się z Pablo zgadzam, a to zapewne stanowiło podstawę jego oceny: La Vegas to na pewno nie jest! Chociaż i tak tamtejsze „atrakcje, teatry, shows, ciekawostki, muzyka, kluby” ocenił nieźle bo na 5 punktów, a łącznie kraj na 82 i 5*.

Rozpoczynanie omawiania innych krajów od wspomnień weterynarza, szybko jednak w trakcie lektury nuży. A od nich zaczynają się rozdzialiki poświęcone Filipinom (system trawienny krowy i wydobywanie z jej żołądka gwoździ, szkła i innych przedmiotów, jakie zgarnęła razem z trawą).

Później Mauritiusowi (ciężka praca autora przy szczepieniu świń na dużych fermach), Singapurowi (przygody z kastracją trzech ponad 100-kilogramowych knurów, oczywiście też w Polsce), Lwowu (nocne dyżury w powiatowej lecznicy), Chorwacji (historia starego konia, który po otrzymaniu podwójnej dawki środka, który miał go uśpić na zawsze, nagle odzyskał wigor), Wietnamu, Mińska (trudny odbiór porodu 12 prosiąt u jednej maciory). Wtrętów na inne tematy jest też sporo. Niektórym z rekomendujących tę książkę na jej wstępie to się podoba. Mnie tylko wówczas, gdy ma ta jakieś tematyczne uzasadnienie.

W paru przypadkach aby dotrzeć do początku opisu czy wspomnień z jakiego kraju trzeba, np. przy Meksyku, przebrnąć przez dotyczące Brazylii, Argentyny, USA, Kuby i Rosji oraz tamtejszej muzyki tanecznej i klubowej. Oraz przeczytać uwagi Pabla, że Chiny, Wietnam, Japonia, Tajwan i Kambodża to pod tym względem muzyczne pustynie. Często te wtręty, nawet ciekawe, w trakcie lektury jednak męczą, odrywają od głównego tematu. Zwłaszcza, że autor ma naprawdę sporo interesującego do opowiedzenia o różnych krajach i historiach oraz przygodach jakie spotkały go w nich.

Podobnie jak „złotych myśli”, też wartych zacytowania. Ale cierpliwość i wytrzymałość czytelników tej recenzji też na swoje granice. Ograniczę się więc do paru przykładów, odsyłając zainteresowanych liczniejszymi do źródła. Do Kostaryki, podobnie jak na Teneryfę, Pablo radzi nie jechać, uzasadniając to przekonywująco. W Dubaju po raz pierwszy był, gdy stał tam jeden wieżowiec i kilka mniejszych budynków dookoła. W Tunezji opisuje, na podstawie relacji osoby trzeciej, bicie oraz obrabowanie na posterunku przez policję taksiarza, który nie włączył taksometru.

W Rosji podobno studenci, z którymi rozmawiał przed laty, nie wiedzieli, że Amerykanie byli na Księżycu, bo im tam o tym nie mówiono i nie pisano. Znakomite są opowieści z wyjazdów biznesowych. Mniej lub bardziej niemiłych przygód, w tym próby, w latach 70-tych, ograbienia żony w toalecie GUM. A także informacji o przestępczości w wielu krajach. I zaskakujących reakcji przyłapanych na tym. Np. obrażenie się pokojówki w hotelu, gdy musiała zwrócić skradziony złoty łańcuszek. Czy brazylijskim zwyczaju w Manaus, gdzie paszport okradzionego turysty odnosi do hotelu starszy pan, który go „znalazł”, ale prosi 50 $ na taksówkę. I, oczywiście, otrzymuje. Gdy czytałem niektóre opisy, przypominały mi się własne przygody i wydarzenia związane z tymi miejscami.

Świetny jest opis, jak w Egipcie znakomicie, z nowoczesną aparaturą, leczono w pokoju chorego po zatruciu pokarmowym za „jedne” 50$. Wyleczono go po dwu dniach.

Ja w jedynym tego rodzaju przypadku w tym kraju, w którym byłem wiele razy, podczas podróży po Nilu zszedłem chory ze statku, bo akurat zatrzymał się w przystani, w najbliższej aptece kupiłem za równowartość chyba 2 -3 złotych miejscowy lek ziołowy i po godzinie żołądek wrócił do normy. Albo, czytając o kupionym w Baku, po rewelacyjnie niskiej cenie 110 euro za 113 g opakowanie prawdziwego kawioru, przypomniało mi się, jak w latach 70-tych zaprzyjaźniony moskiewski filmowiec mający wobec mnie jakieś zobowiązania, a zarazem dostęp do „kremlowskiego” zaopatrzenia, przysyłał mi kawior.

Przy różnych okazjach 2-kilogramowe puszki oryginalnego astrachańskiego czarnego kawioru specjalnie, fabrycznie zabezpieczone. Żarliśmy go z żoną w domu łyżkami, bo mały synek nie chciał, żeby się nie zepsuł. Myśl, że można by go korzystnie sprzedać, jakoś nie przychodziła nam do głowy. A potem przez długi czas nie mogliśmy o nim nawet myśleć. No ale jedni mają smykałkę do interesów, inni nie. Z paru ocen Pabla zacytuję kilka. „Paryż porównałbym do seksu z nieznajomą – trochę niebezpieczny, niehigieniczny, piekielnie drogi i piękny. No i jak go nie spróbować?”. W Brazylii: „Najważniejszymi osobami w hotelach są sprzątaczki i kelnerzy, a nie goście”.

Z ciekawym uzasadnieniem tej opinii. To samo o hotelu na Teneryfie w którym dostał bungalow przy śmietniku, ale przy reklamacji dano mu do zrozumienia: „Turystów jest mnóstwo i nie ty, to będzie inny klient. Twoja opinia jest wszystkim obojętna”. Las Vegas: „To przede wszystkim wyśmienite miejsce do zabawy. To wielkie, piękne hotele z basenami, salami widowiskowymi, przedstawieniami i atrakcjami, które mają przyciągnąć publiczność”. „Na Kubie grożą wam różne przygody, ale nie spodziewajcie się raczej religijnej dziewicy, marzącej o długich rozmowach w przykościelnym kółku biblijnym”. Bo fascynacja ładnymi kobietami też autorowi nie jest obca.

Świetnych anegdotek i historyjek jest w tej książce mnóstwo.

Ale również trochę błędów i nieścisłości. I to pomimo dwu redaktorów: tekstu i literackiego. I tak: nieaktualna jest informacja, że Ukraińcy muszą długo starać się o drogie wizy na wjazd do Polski, bo już od kilku miesięcy do krajów Schengen jeżdżą bez wiz, co warto było w porę poprawić. Nie istniał Związek, lecz było i jest Zrzeszenie Studentów Polskich. W Petersburgu nie ma na kanałach żadnych mostów zamykanych na noc. Są takie, podnoszone, tylko na Newie, aby przepuścić do i z portu duże statki.

I z językowych: po polsku pisze się Nazaret, bez „h” na końcu. Zaś coś może być między dwiema, a nie dwoma cegłami. Podobnie jak jechać można dokąd, a nie gdzie, chociaż to częsty błąd. Ale jak na tę książkę, to potknięć jest niewiele. Dodam, że jest w niej również część o przygodach autora trakcie lotów samolotami i ponad 30 jego zdjęć. Mimo sporej dawki krytycznych uwag w tej recenzji, odpowiedź na nieco zmienione pytanie tytułowe książki: czytać ją, czy nie czytać?, może być tylko jedna: czytać! Sądzę, że o tym dowiedzieli się z tego, co napisałem już wyżej, także ci, którzy nie dotrwali w czytaniu tej długiej recenzji do końca. A ponieważ jest to tylko pierwszy tom, niecierpliwie czekam na następne.


JECHAĆ NIE JECHAĆ? Autor teksu i zdjęć: Pablo, wydawnictwo Globalna Wioska, Ciemiężowice 2017, str. 334. Cena 29,60 zł. ISBN 978-83-920640-5-3

 

 

 

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL