Wydrukuj tę stronę
poniedziałek, 18 sierpień 2014 00:00

Meksyk. Chamula - zarżnąć kogutka dla Najświętszej Panienki Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Kremowej barwy, niemal biały fronton kościoła oświetlony palącymi promieniami popołudniowego słońca odcina się od niemal granatowego w jego tle nieba. Tylko dookoła drewnianych drzwi które otaczają majolikowe, zielone kafelki dekorowane w kilku kolorach, okna w głębokiej niszy nad wejściem oraz widocznych w paru miejscach drobnych, również zielonych detali, są kontrastujące z tą bielą elementy.

Wchodzę pokazując bilet, bo dla obcych wstęp jest płatny i znajduję się w niezwykłym świecie. Byłem już na pięciu kontynentach i licznych wyspach w tysiącach świątyń wszystkich głównych religii i wyznań świata oraz wielu lokalnych. Ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

Dziewica Maria Magdalena

Całą posadzkę pokrywa kilkucentymetrowa warstwa siana, igieł sosnowych i chrustu. Stoi na niej kilkanaście stołów z płonącymi lampkami i świecami. Dookoła na posadzce siedzą w małych grupkach, przy świecach, mężczyźni, ich kobiety i dzieci. Jedzą, popijają mocny alkohol pox pędzony z trzciny cukrowej lub napoje orzeźwiające. Wielu indywidualnie modli się przed licznymi ołtarzami i kapliczkami w sposób żarliwy, ale niekiedy jak gdyby spierając się, lub nawet głośno dyskutując z bogiem czy świętym do którego zwracają się o łaskę.
Indianki w trakcie modlitwy składają na posadzce ofiary zawinięte w stare gazety. Rozbijają jajka sprawując nad nimi jakieś czary. Zarzynają kogutki czy kury, pryskając ich krwią dookoła. A wszystko to polewając jakimiś płynami z butelek. Powoli, z zaciekawieniem, ostrożnie aby nie przeszkadzać odprawiającym rytuały, obchodzę ołtarze: główny i boczne oraz kapliczki umieszczone na wewnętrznych ścianach świątyni. Doliczyłem się ich 26, poświęconych Najświętszej Panience oraz różnym świętym. W tym dwa ku czci Dziewicy (Virgen) Marii Magdaleny.

Zderzenie dwu światów

W tym pełnym niesamowitej atmosfery i mistycyzmu miejscu przesiąkniętym dymem świec i zapachem krwi, nagle usłyszałem dzwonek telefonu komórkowego. I młody Indianin stojąc tyłem do głównego ołtarza zaczął swobodną rozmowę. Prawdziwe zderzenie różnych światów. Ta niezwykła świątynia znajduje się w niespełna 3,5-tysięcznym miasteczku San Juan Chamula zamieszkanym od setek lat przez Indian plemienia Tzotzil, jednego ze szczepów Majów. Jednym z dwu czy trzech osad niemal nieskażonych przez hiszpańskich najeźdźców. Według badań tutejsi mieszkańcy posługują się od pokoleń głównie tylko swoim językiem. A blisko 60 proc. ludności, w tym niemal 90 proc. dzieci w wieku do 9 lat w ogóle nie mówi po hiszpańsku.
Stojący przy rynku kościół – na jego pozostałych pierzejach stoją też murowane domy z podcieniami – jest pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Zaś patronkami miasteczka są święte: Marta i Maria Magdalena. W dni tych patronek odbywają się pielgrzymki i procesje, w których noszone są obrazy z ich wizerunkami. Niestety, fotografowanie wewnątrz świątyni jest wykluczone. Przy czym – ostrzeżono mnie – próba może okazać się niebezpieczna nie tylko dla zdrowia, ale nawet życia. Bo, według tutejszych wierzeń, utrwalone na zdjęciach wizerunki ludzi mogą „zabrać" fotografowanym duszę oraz przeszkodzić w skuteczności modłów. Niechęć mieszkańców do ich fotografowania dotyczy zresztą także miejsc poza kościołem.

Fotografowanie zabiera duszę
W żaden sposób nie udało mi się np. uzyskać na to zgody czterech starców w wełnianych opończach niemal do ziemi. A kilka zdjęć, na których zdołałem utrwalić kilka scenek, kobiet, a zwłaszcza dzieci, wykonałem z zaskoczenia. San Juan Chamula położone jest w meksykańskim stanie Chiapas na wysokości 2.260 m n.p.m. W czasach prekolumbijskich było ważnym ośrodkiem ludu Tzotzil. Po hiszpańskim podboju Nowego Świata stało się w 1524 roku, na kilka lat, własnością historyka Bernala Diaza del Castillo. W 1867 roku było miejscem indiańskiej rebelii na podłożu religijnym i kastowym. A w 1994 jednym z centrów rewolucyjnego ruchu wyzwolenia Indian EZNl, w rezultacie którego uzyskało autonomię.

{gallery}18432{/gallery}
Miasteczko żyje z rolnictwa i hodowli, a także rękodzieła i turystyki. Jest bowiem chętnie odwiedzane, gdyż słynie z wierzeń i obrzędów religijnych stanowiących mieszaninę katolicyzmu oraz starych rytuałów indiańskich. Przy czym przywiązanie mieszkańców do religii rzymskiej, przynajmniej takiej, jak ją rozumieją i praktykują, jest na tyle silne, że ci z nich, którzy pod wpływem działalności misyjnej Świadków Jehowy zmienili wyznanie, musieli opuścić tutejszą wspólnotę i w ogóle miasteczko. Leczeniem jego mieszkańców zajmują się przede wszystkim szamani, m.in. wypędzając z ciał chorych demony i stosując zioła oraz minerały. A jako oczyszczający organizm środek wymiotny służy m.in. ... Coca Cola.

W gościnie u Majów

Oprócz wspomnianych uroczystości świątecznych i procesji, ciekawe są podobno również tutejsze coniedzielne jarmarki. Jestem tu jednak w dzień powszedni i parę straganów w rynku nie zasługuje na uwagę. Ale w pobliżu tego miasteczka znajduje się wieś innych potomków Majów – Zinacantá. Jest w niej również spory, chociaż gorzej zadbany z zewnątrz kościół. Z wejściem głównym z boku dosyć długiej nawy i dobudowaną kaplicą z wejściem od środka. Niestety, dotarliśmy tam dopiero tuż przed zmrokiem i był zamknięty, nie udało mi się więc zobaczyć jego wnętrza.
Zostałem natomiast zaproszony do zamożnego, w tutejszej skali, domu. Kamiennego, otoczonego wraz z zabudowaniami gospodarskimi murem. Z wiejskim indiańskim wyposażeniem wnętrza oraz dużym paleniskiem w jednej z izb, na którym gospodyni przy pomocy innej Indianki przygotowywała na otwartym ogniu, w tej kuchni na kamieniach, ale bez komina, podpłomyki na wieczerzę.
A inna, młoda Indianka bardzo troskliwie chroniła, całkowicie je zasłaniając, niemowlę noszone w chuście na plecach, zarówno przed obiektywem fotoaparatu jak i przed wzrokiem obcych. Dlatego, aby nie zostało ono, zgodnie z tutejszymi wierzeniami, „zauroczone". Ale kilkuletnie dzieciaki nie podlegają już takiej ochronie. Udało mi się więc zrobić im kilka zdjęć.

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL