Wydrukuj tę stronę
poniedziałek, 19 grudzień 2016 08:00

Dubaj: Oszałamiająca kariera rybackiej wioski (1) Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Dubaj: Oszałamiająca kariera rybackiej wioski (1) Fot. Cezary Rudziński

Nie ma chyba na świecie drugiego przykładu tak oszałamiającej kariery, jaką zrobił – i robi nadal – Dubaj. I to w krótkim czasie. Od rybackiej wioski, znanej przede wszystkim z niewielkiego portu i połowu pereł, położonej nad rzeczką na nadmorskim brzegu pustyni – do ponad 2,2-milionowej, supernowoczesnej i bogatej metropolii.

Największej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich leżących na Półwyspie Arabskim, nad zatokami: Perską – tu nazywaną Arabską oraz Omańską Oceanu Indyjskiego. A wszystko to najpierw dzięki odkryciu na tej pustyni złóż ropy naftowej i gazu, następnie zaś udanych inwestycji w handel, sektor bankowy i biznesowy, ostatnio również turystykę.

Pięc tysięcy lat historii, ale…

Gdyby nie one, nadal byłby to palony słońcem, w większości bezwodny oraz pozbawiony roślinności, zapomniany przez świat obszar nieużytków. Po którym przemieszczają się na wielbłądach nikogo nie obchodzący Beduini. Jego historia jest co prawda dosyć długa, bo pierwsze ślady osadnictwa tu pochodzą z około 3 tys. lat p.n.e. Byli to koczowniczy pasterze. Ale przez te pięćdziesiąt wieków nie zapisał się on niczym szczególnym w dziejach nawet regionu. Bo niewiele, a praktycznie nic, nie wnieśli do nich sprawujący nad tą ziemią zwierzchnictwo od III do VII w. n.e. perscy Sasanidzi.
Ani arabscy Omajjadzi, którzy wówczas zajęli ich miejsce. Bo jedyną zasługą (?) tych drugich było wprowadzenie tu islamu. Trochę przesadzam, bo rozwijał się przecież handel. Łowione perły, główne wówczas tutejsze bogactwo, trafiały nawet do Chin. A przywożone stamtąd towary, przede wszystkim jedwab i porcelana, przewożono dalej do Europy. Bo Beduinom w lepiankach i namiotach nie były przecież potrzebne. W XVIII w. Dubaj podporządkowany został o wiele większemu sąsiadowi, Abu Zabi (Abu Dhabi). Uniezależnił się od niego w 1833 r.

Droga do niezależności

Ale w niespełna 60 lat później znalazł się, wraz innymi emiratami i szejkanatami na Półwyspie Arabskim, „pod opieką” Wielkiej Brytanii. Aż do 1971 r., gdy – szczegóły pomijam – wyniosła się ona stąd, a siedem emiratów utworzyło Zjednoczone Emiraty Arabskie. Przez wieki jednak Dubaj był tylko małym słabo zaludnionym państewkiem plemiennym i wioską, później portowym miasteczkiem. W 1822 r. liczba ludności ówczesnego szejkanatu wynosiła, według szacunków na około 1200 osób. Na przełomie XIX i XX wieku wzrosła ona do 10 tysięcy, a pół wieku później była dwukrotnie wyższa.
Pierwszy powszechny spis ludności w 1968 r. wykazał 58.971 mieszkańców. Szybki wzrost ich liczby zaczął się na przełomie lat 70 i 80-tych ub. wieku, po odkryciu w końcu lat 60-tych złóż ropy i gazu. Do eksploatacji których potrzebni byli zagraniczni fachowcy i robotnicy. Później, w miarę uruchamiani innych dziedzin działalności, przekroczył na początku obecnego wieku milion. Aktualnie w aglomeracji miejskiej Dubaju, a obejmuje ona także niegdyś niepodległy emirat Deira położony po drugiej, północno - wschodniej stronie rzeki, po jej poszerzeniu i pogłębieniu kanału żeglownego Creek, mieszka ponad 2,2 ludzi.

Na luksusy Dubajczyków pracują cudzoziemcy

Ale ponad 85% z nich to cudzoziemcy bez praw obywatelskich i jakichkolwiek szans na nie. Te zarezerwowane są wyłącznie dla rdzennych Dubajczyków i ich sąsiadów z sąsiednich emiratów tworzących ZEA. Naturalizacja jest niemożliwa. A gdy np. co zdarza się podobno wyjątkowo rzadko, Dubajka wychodzi za mąż za cudzoziemca spoza ZEA… traci obywatelstwo. A to przecież oni tworzą współczesne bogactwo tego miasta i kraju. Grubo ponad półtora miliona „gastarbeiterów”, głównie – zwłaszcza robotników budowlanych i na podrzędnych stanowiskach – z Pakistanu, Bangladeszu, Indii oraz Indonezji.


Sporo jest wśród nich również Europejczyków, ale już specjalistów wysokiej klasy, a przynajmniej z dobrymi średnimi kwalifikacjami. Popularne linie lotnicze Emirates Airlines, obsługujące również trasę z Warszawy, szczycą się, że ich personel pokładowy mówi w 140 językach. Ale w powszechnym użyciu obok arabskiego, którym włada (poza, może wersetami z Koranu, w przypadku imigrantow z krajów islamu) tylko nieznaczna część ludności, jest tu angielski. Napisy oraz informacje głosowe np. w środkach komunikacji, są wszędzie dwujęzyczne.

Powszechność języka angielskiego

Kierowca taksówki wiozący mnie w nocy z lotniska do odległego o 30 km emiratu Adżman (Ajman) posługiwał się anglojęzycznym GPS. To tylko jeden z przykładów. Zarówno w centrach handlowych, jak i małych marketach, w dużych i drogich restauracjach czy kawiarniach, ale także tanich jadłodajniach z kuchniami narodowymi: arabską, chińską, japońską, indyjską, pakistańską, indonezyjską – ich listę można ciągnąć jeszcze długo, stosowany jest, przynajmniej w podstawowym zakresie, angielski. Liczący zaledwie 3885 km² powierzchni – ponad 80 razy mniej niż Polska, a wraz ze sztucznymi wyspami 4114 m², jest krajem bardzo zamożnym.
Najpierw dzięki wydobyciu ropy i gazu. Później wolnemu handlowi i dochodom z bankowości oraz transportu. A ostatnio coraz bardziej turystyki. Udział w jego gospodarce ropy spadł do 7%, bo jej złoża wyczerpują się. Mądre postawienie jednak na inne źródła dochodów powoduje, że są one nadal ogromne. I pozwalają, że Dubaj jest krajem i miastem super nowoczesnym. Chociaż dążenia jego władców, aby w możliwie wielu dziedzinach był „naj., naj, naj…”, bo mają na to środki, daleko nie zawsze mają uzasadnienie ekonomiczne, co widać w wielu miejscach.

Promocja i rzeczywistość

Dotyczy to zwłaszcza najwyższych budowli i setek innych „drapaczy chmur”, czy budowania sztucznych wysp na zatoce. Kosztownych i energochłonnych w eksploatacji. Ale często pięknych, robiących wrażenie, gdyż ich projekty powstają w pracowniach znakomitych architektów. Nie mających tu takich ograniczeń finansowych w realizacji ich pomysłów, jak np. w krajach europejskich czy amerykańskich. Architektura jest tu rzeczywiście szalenie nowatorska, ciekawa i oryginalna. Rzadko, chociaż są wyjątki, budowane są obok siebie dwa, czy kilka identycznych wysokościowców. Nawet niska zabudowa, także willowa, jest różnorodna.
Zagraniczni odbiorcy tutejszych reklam i promocyjnych zdjęć są epatowani wielkością i oryginalnością tutejszej architektury. Najwyższym na razie budynkiem świata Burj Khaima. I wieloma innymi naprawdę pięknymi. Zabudową sztucznych Wysp Palmowych rzeczywiście o kształcie liści palm, ale możliwych do zobaczenia w całej ich oryginalności tylko z dosyć wysokiego „lotu ptaka”, głównie robionych z tej perspektywy zdjęć. Ludzie oglądający zdjęcia kompleksów budowli liczących dziesiątki niebotycznych „drapaczy chmur”, także odbijających się w wodach zatoki, mogą sądzić, że taki jest cały Dubaj.

Drapacze chmur i domki jednorodzinne

W rzeczywistości to miasto rozciągające się na wiele kilometrów wzdłuż zatoki i do kilkunastu w głąb pustyni, ma tylko kilka takich zespołów oraz może kilkadziesiąt pojedynczych, bardzo wysokich i pięknych, a przynajmniej oryginalnych lub ciekawych gmachów. Reszta to wysoka, ale kilkunasto – , czasami nieco wyższa, zabudowa mieszkaniowa i biznesowa. Oraz rozległe obszary niskiego, nawet parterowego, chociaż też nowoczesnego, mimo iż nierzadko powtarzalnego budownictwa. Doskonale widać to podczas jazdy metrem, które na większości odcinków jeździ po naziemnych estakadach.
Takich „lokalnych Manhattanów” jest tu zaledwie kilka. Miasto nadal jest jednak wielkim placem budowy i wieżowce rosną w nim jak grzyby po deszczu. Gdy byłem tu poprzednio siedem lat temu, także Dubaj dotknął światowy, a przynajmniej zachodni kryzys bankowy i budowlany. Obserwowałem wówczas setki dźwigów budowlanych, które przerwały pracę. A emirat szczycił się, że co trzeci spośród wszystkich dźwigów na budowach świata pracuje właśnie tutaj. Na niezliczonych gotowych, lub będących jeszcze w trakcie budowy hotelach, biurowcach, apartamentowcach, były ogromne banery ”For sale” - Do sprzedania.

Wzdłuż Sheikh Zayed Road

Tamten kryzys, sądząc po ruchu na placach budów, już dawno minął. Dużych kompleksów „drapaczy chmur” jest w Dubaju nieiwle. Trudno zaliczyć do nich kilkanaście, może kilkadziesiąt budynków nad lub w pobliżu północno-zachodniego brzegu Creeku. Liczą bowiem przeważnie tylko po kilkanaście, niektóre trochę więcej pięter. Spory, ale rozciągnięty w przestrzeni zespół wieżowców, znajduje się, po obu stronach, głównie jednak południowo – wschodniej, głównej arterii centrum, Sheikh Zayed Road. Na odcinku kilku kilometrów między stacjami metra Al Jafiilya i Bussines Bay.
A zwłaszcza w okolicach tych stacji oraz znajdujących się między nimi: World Trade Center, Emirates Towers, Financial Centre i Burj Khalifa – Dubai Mall. W kilkunastu miejscach na tym odcinku nadal pracują dźwigi budowlane i rosną kolejne wieżowce. Dodam, że arteria ta, stanowiąca również fragment międzyemirackiej szosy E 11, ma na tym odcinku dwie 8-pasmowe jezdnie w każdym kierunku, przedzielone szerokim pasem zieleni. Przejść na drugą stronę można tylko naziemnymi przejściami stacji metra. Z ruchomymi i zwykłymi schodami, windami oraz ruchomymi poziomymi chodnikami.

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL