Wydrukuj tę stronę
wtorek, 06 marzec 2012 13:02

Po drugiej stronie muru

Napisane przez As
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Po drugiej stronie muru Wikimedia Commons

- Witajcie w Ramalli! - rzuca za przyjezdnymi kierowca „szerutu”, jednego z dziesiątek minibusów kursujących tu codziennie z Jerozolimy – Uważajcie, bo zostaniecie tu na zawsze!

 

Chyba niewiele osób odwiedzających Ramallę po raz pierwszy potraktowałoby podobne ostrzeżenie poważnie. Dworzec autobusowy nieoficjalnej stolicy Autonomii Palestyńskiej robi, delikatnie mówiąc, nie najlepsze wrażenie. Na małym, nijakim placu otoczonym murem co chwila zatrzymują się zakurzone stare pojazdy. Na wysypujących się z nich zmęczonych ludzi czeka już zazwyczaj paru taksówkarzy, przykucniętych w cieniu, wydmuchujących powoli dym z tanich papierosów. Zapytani o drogę do centrum, wskazują jedną z niepozornych uliczek przebiegających obok muru. Czy to daleko? Oczywiście, że daleko, najlepiej wziąć taksówkę. Wielu nowych turystów daje się nabrać i pozwala się przewieźć paręset metrów dalej, gdzie zaczyna się prawdziwa Ramalla.

Pierwszym, co daje się zauważyć, jest ruch na ulicach. Z wyjątkiem piątku, świętego dnia dla stanowiących większość muzułmanów, wszędzie jest pełno ludzi. Niektórzy po prostu stoją i rozmawiają na ulicy, niektórzy robią zakupy na wszędobylskich straganach pełnych owoców, biżuterii, tkanin, papierosów i wszystkiego, co można sprzedać. W budynkach mieszczą się bardziej ekskluzywne sklepy, salony, restauracje i mnóstwo kawiarenek, gdzie stali bywalcy przesiadują całymi dniami, pijąc herbatę i paląc papierosy lub fajkę wodną, tu nazywaną argilą. Turysta, który nigdy wcześniej nie odwiedzał Zachodniego Brzegu, może odnieść wrażenie, że coś jest nie tak. Niektórzy dopiero po dłuższej chwili orientują się, że w kawiarniach siedzą sami mężczyźni.

W porównaniu do oddalonej o zaledwie 15 kilometrów Jerozolimy, Ramalla wygląda na miejsce zdecydowanie konserwatywne i homogeniczne. Poza nielicznymi Europejczykami, z których część mieszka tu na stałe bądź pracuje w organizacjach pozarządowych, na ulicach widać samych Palestyńczyków. W tym obrazie szybko jednak pojawiają się interesujące niespójności – zadziwiająco wielu młodych ludzi rozmawia na ulicach po angielsku z nieskazitelnym amerykańskim akcentem. Jak się okazuje, młodzi Amerykanie palestyńskiego pochodzenia przyjeżdżają, by na własne oczy zobaczyć miejsce urodzenia swoich rodziców. Nie tylko ich obecność sugeruje silne związki z Zachodem. Mimo, że nie brakuje miejsc takich jak wspomniany dworzec autobusowy, Ramalla jest jednym z bardziej kosmopolitycznych miejsc na Zachodnim Brzegu. Świadczą o tym liczne napisy po angielsku, reklamy, biura zagranicznych firm oraz łatwość, z jaką może się porozumieć z miejscowymi turystami nie znającymi języka arabskiego.

Jest też o czym rozmawiać. Zdecydowana większość spotkanych tu osób, choć przyzwyczajona do obecności turystów, odnosi się do nich przyjaźnie i chętnie opowiada o sobie i swoim życiu. Jak się okazuje, nie zawsze jest to łatwe życie – o trudnej rzeczywistości przypomina mieszkańcom przebiegający zaraz za miastem betonowy mur, oddzielający Autonomię Palestyńską od Izraela. Ponieważ część mieszkańców Ramalli pracuje po drugiej stronie, muszą codziennie przechodzić kontrolę graniczną, niejednokrotnie przykrą i nużącą. Od czasu do czasu, w odpowiedzi na bardziej lub mniej uzasadnione ryzyko zamieszek, na przedmieścia wdzierają się grupy komandosów armii izraelskiej. Gdy już opadną chmury gazu łzawiącego, Ramalla wraca do normalnego życia – jeżeli można je nazwać normalnym, jak z rozgoryczeniem zauważają miejscowi obrońcy praw człowieka.

{gallery}6467{/gallery}

Ramalla nie ma wiele do zaoferowania miłośnikom zabytków i monumentalnych budowli. Nawet grób Jasera Arafata, będący głównym pomnikiem miasta, prezentuje się mało okazale. Nie imponują też budynki władz autonomii, chociaż na pewno warto je zobaczyć. Położone na jednym ze wzgórz, a tych naokoło Jerozolimy nie brakuje, spoglądają na ruchliwe miasto z jego minaretami, zakorkowanymi ulicami i ogrodami, które od wieków czekają na deszcz. Z wysokości Ramalla sprawia takie samo wrażenie jak z bliska – przyjazna, ruchliwa i bardzo różnorodna.

Zgodnie z zapowiedzią kierowcy „szerutu”, niełatwo się jest stąd wydostać. Wraca się tą samą drogą, którą się przyjeżdża; ze smutnego dworca autobusowego, przez ziejące pustymi oknami i nieotynkowanymi ścianami palestyńskie przedmieścia Jerozolimy, aż do jedynego na tym odcinku punktu granicznego. Tam należy uzbroić się w cierpliwość i czekać na sygnał do opuszczenia busa. Na kontrolę zdarza się czekać godzinę, a czasem i więcej, jeśli wierzyć innym podróżnym. Wreszcie, po serii pytań dobiegających z głośnika po naszej stronie kuloodpornej szyby, prześwietleniu wszystkich bagaży i drobiazgowym sprawdzaniu paszportu, zapala się zielone światło i wolno przejść przez bramkę.

Nikt nie mówi „Witajcie w Izraelu!”, a ponieważ nasz autobus już dawno pojechał, czekamy na następny i spoglądamy w kierunku Ramalli. Miasta nie widać, ale zza szarego muru dobiega nikły głos muezzina wzywający wiernych na wieczorną modlitwę.

{jumi [*6]}

© 2019 KURIER365.PL