Wydrukuj tę stronę
poniedziałek, 10 wrzesień 2012 10:48

Birma. Egzotyka jeziora Inle

Napisane przez Marzena Kądziela
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Birma. Egzotyka jeziora Inle fot. Marzena Kądziela

Do sąsiada trzeba płynąć łódką. Tak samo na zakupy, do świątyni czy do pracy. Rybacy świetnie dają sobie radę, wiosłując. nogą, a rolnicy zwożą grunt pod uprawy z dna jeziora. Codzienne życie nad Jeziorem Inle to dla nas prawdziwa egzotyka, dla Birmańczyków – trudna rzeczywistość.

W miasteczku Nyaung Shwe wsiadamy na długie motorowe łodzie z solidnymi drewnianymi siedziskami. Płyniemy kanałem, by dotrzeć do jednej z atrakcji Birmy – Jeziora Inle. Budzi się dzień, a wraz z nim okoliczni mieszkańcy, którzy wykonują poranną toaletę, zanurzając się w kanale albo myją się, kucając na pomostach. Na pomostach, korzystając z prostych palenisk, przygotowują też śniadanie. Obok domostw krążą buddyjscy mnisi i mniszki, wystawiając swe naczynia na ofiarowywane przez gospodarzy jedzenie.

 

Rybacy i wodni ogrodnicy

Gdy docieramy do jeziora, naszym oczom ukazuje się obrazek, jak z dawnych rycin: na tle wschodzącego słońca i otaczających zbiornik gór, jak aktorzy teatru cieni pojawiają się rybacy. Stoją na krańcu długich łodzi, w rękach trzymają sieci lub kosze, a wiosłem odpychają się jedną nogą „owiniętą" wokół kija. Jak potrafią zachować równowagę i skupić się na operowaniu siecią, trudno mi zrozumieć.
Tuż za nimi z tej naturalnej scenerii wyłaniają się inni mężczyźni na łodziach. To rolnicy, którzy za pomocą długich tyczek ładują na pokład podwodne trawy i wodorosty. To cenny dar natury – podłoże do „pływających ogrodów". Faktycznie te ogrody wcale nie pływają, lecz budowane są w formie grobli przytwierdzonej do dna między innymi za pomocą wysokich tyczek. Mieszkańcy jeziora perfekcyjnie potrafią wykorzystać te wodne poletka do uprawy przede wszystkim pomidorów, ale i innych warzyw.

 

Warsztaty jak przed wiekami

Okolice jeziora Inle położonego niemal w centrum kraju zamieszkane były już w II tysiącleciu przed naszą erą. Przybywali tu wędrowcy z Tybetu i Azji Środokowej, potem ludy Intha, Pa-O, Taung Yo, Danu, Kayah, Danaw i wiele, wiele innych. Znajdowali oni tu słodką wodę i możliwość upraw. Budowali domostwa na palach, świątynie, stupy, zakładali fabryczki i warsztaty rzemieślnicze, które od setek lat niewiele się zmieniły. Można się o tym przekonać, podpływając pod tkalnie, gdzie produkowane są tkaniny z bawełny, jedwabiu, a nawet włókien lotosu. Są tu też kuźnie i warsztaty produkujące pergaminowe parasolki czy biżuterię. Maszyny mogłyby stać się rarytasem niejednego europejskiego muzeum techniki.

 

Kobiety z długimi szyjami

Wielką atrakcją osad na jeziorze są kobiety-żyrafy. Na ich szyjach umieszczone są mosiężne bransolety, które powodują, iż odległość od obojczyków do twarzy jest nienaturalnie wydłużona. Im kobieta starsza, tym więcej ma bransolet. Panie chętnie pozują do zdjęć i stanowią wabik dla właścicieli sklepików czy restauracji. Faktycznie „długie szyje" nie pochodzą z okolic jeziora, lecz są przywożone tu z północnych regionów kraju, gdzie nakładanie bransolet wciąż jest żywą tradycją. Czy Birmanki cierpią z tego powodu? Przewodnik twierdzi, że nie, ja jednak mam nieco inne zdanie. Najgorsze, że po latach zdjęcie obręczy z szyi grozi natychmiastowym złamaniem kręgosłupa.

{gallery}9093{/gallery}

 

Świątynie i klasztory

Przez jezioro o szerokości 12 i długości 22 kilometrów położone na wysokości 889 metrów n.p.m. prowadzą wodne szlaki, którymi dopływaliśmy także do bajecznie pięknych, błyszczących od złota świątyń pełnych przebogatych ołtarzy i posągów Buddy. W jednej z nich obserwowałam z daleka, jak posągi obkładane są złotymi papierkami. Z tego obkładania zatraciły swe pierwotne kształty tworząc kuliste złote „bałwanki". Papierki, które kupuje się w przyświątynnych sklepach, nakleja się w konkretnych intencjach.
Oprócz kompleksów świątynnych nad Inle zbudowano także drewniane klasztory, w których na stałe lub tylko czasowo przebywają mnisi i mniszki z całego kraju. Budowle ozdobione rzeźbami, okiennicami, fantazyjnymi dachami ustawione są na palach, a przy zachodzącym słońcu pięknie odbijają się w tafli wody. Jeden z nich, Nga Phe Chaung Monastery, zwany popularnie Klasztorem Skaczących Kotów, jest szczególnie chętnie odwiedzany przez turystów. Tu bowiem co kilkadziesiąt minut odbywa się skromny pokaz tresury kotów. Mniszki nauczyły kociaki skakać przez obręcz. Pod wieczór zwierzaki są już wyraźnie zmęczone i chyba przejedzone nagrodami za skok.
Zdecydowanie ciekawsze od tresowanych kotów jest podpatrywanie codziennego życia mieszkańców jeziora. To dla nas pełna egzotyka, a dla nich ciężka egzystencja.

{jumi [*6]}

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL