środa, kwiecień 24, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/4366.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/4366
sobota, 09 lipiec 2011 13:30

Polesia czar i nocleg za 400 dolarów Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Białoruś Białoruś Fot. Cezary Rudziński

Witam wszystkich Kurierowiczów i zapraszam na II część relcji z mojego białoruskiego wyjazdu. Tym razem pobawimy się na bogato!


 Z Mińska ruszyliśmy do Miru, gdzie znajduje się najdalej wysunięty na wschód {jumi [*4]}gotycki zamek Europy. Napiszę o nim szerzej osobno, byłem w nim bowiem już kilka razy, po raz pierwszy w 1967 roku, gdy stanowił tylko nieźle zachowaną ruinę. Obejrzeliśmy zaledwie 15 pokoi i apartamentów w cenach od 400 $ ( apartament prezydencki ), poprzez 170, 120 do 90$ za dobę, Postanowiłem sprawdzić ten prezydencki wypas i lżejszy o 400 zielonych ruszyłem dalej. Oczywiście żartowałem, teraz będzie już na poważnie.

Polesia czar...
Trzeba jednak było, po kolejnej obiadokolacji, jechać do odległego o ponad 300 km i to głównie bocznych dróg, Prypeckiego Parku Narodowego na nocleg w znanym części z nas już z ub. roku dobrego hotelu „Nad Prypecią". Bo czwarty dzień tej podróży w całości poświęcony został na Polesie. W programie znalazło się zapoznanie z infrastrukturą i obiektami turystycznymi PPN – to także odrębny temat, do którego wkrótce wrócę, udział w safari oraz rejs statkiem po Prypeci. Safari organizowane są w wydzielonym na ten cel specjalnym parku o pow. 4,8 tys. ha.
Ich uczestnicy wożeni są przyczepami krytymi plandekami, z plastykowymi oknami. W zależności od potrzeb doczepia się ich od 2 do 4 do traktora obudowanego jak barwna lokomotywa. Hałasuje on nieźle, ale zwierzęta już się do tego przyzwyczaiły, gdyż również traktorami dowożone jest dla nich kukurydza jako uzupełniająca karma. Przy tych karmnikach, a jest ich wiele, gromadzą się całe stada dzików, których jest w parku około 4 tysięcy. Dzięki czemu odbywają się na nie polowania przez cały rok. Inaczej niż na jelenie, z populacją około 1 tys. sztuk, tylko sezonowo. Możliwość oglądania z bliska i fotografowania tych zwierząt, a także innych oraz żyjących w parku ptaków, stanowi sporą frajdę.
Podobnie jak rejsy stateczkiem po Prypeci, m.in. obok prezydenckiej rezydencji. W innym miejscu nad tą rzeką byliśmy też w historycznym Turowie – pisałem o nim obszernie na początku br., tekst nadal jest do przeczytania. Zacumowany tam jest – w połowie lipca ruszy w pierwszy rejs – pływający hotel zbudowany specjalnie w tym celu oraz statek – pchacz. W tym drewnianym, pięknie wyposażonym hotelu są kajuty 2-osobowe z piętrowymi łóżkami – luksusowa z podwójnym łożem – oraz łazienkami z umywalkami, prysznicami i toaletami. Wszystko oczywiście ekologiczne. Jest na statku niewielka jadalnia oraz na pokładzie kilka stolików i krzeseł. Na pchaczu są 4 kajuty z 8 miejscami, ale z bardzo stromymi schodami oraz łazienkami na wyższym pokładzie.

{gallery}4366{/gallery}

Ten pływający hotel można wynajmować na rejsy trwające do 7 dni ( później wymaga on uzupełnienia wody i oczyszczenia zbiorników ) po wszystkich dostępnych wodach wewnętrznych Białorusi. Np. po Prypeci od Pińska, przez Turów do Mozyrza. Z wyżywieniem lub bez. Hotel ten pływa tylko w dzień, w nocy cumuje. Droga nim z Turowa do Pińska trwa ok. 14 godzin. Wynajmować można go już na 1-2 dni, przez minimum 8 osób. Koszt: 343 tys. rubli ( ok. 190 zł ) za dobę od osoby z wyżywieniem w kajucie lux, 298 tys. BYR ( 165 zł ) os/doba z wyżywieniem oraz 234 tys. BYR ( 130 zł ) bez wyżywienia. Można ten pływający hotel wynajmować również na imprezy z postojami, np. pieczenie szaszłyków czy łowienie ryb m.in. e-mailem: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..

Pińsk i sztuka ludowa we wsi Motal
Do Pińska – pisałem o nim niedawno również obszernie, miejsca ostatniego noclegu podczas tej podróży, dotarliśmy jednak nie wodą, lecz autokarem. Z programem krótkiego zwiedzania oraz, dla chętnych, „nocnego życia" w świąteczną ( Dzień Niepodległości ) niedzielę. Z tej, pięknej i coraz bardziej zadbanej – dobiega m.in. rewaloryzacja ostatnich już zabytkowych domów przy głównej ulicy staromiejskiej – Lenina – stolicy Polesia, był już tylko powrót do Brześcia i kraju. Ze zboczeniem jednak do wsi Motal, nawiasem mówiąc, co w niej podkreśla się, rodzinnej I prezydenta Izraela Chaima Weizmana, do tamtejszego Muzeum Sztuki Ludowej.
Jest to częściowo również muzeum etnograficzne. Obejrzeć w nim można bowiem zarówno stare sprzęty gospodarcze i domowe, stroje, skrzynie na dobytek itp., liczne dokumenty, książki i ilustracje, m.in. portret bardzo zasłużonej dla zagospodarowania Polesia naszej królowej Bony, jak i piękne ludowe hafty, meble wyplatane z wikliny, rzeźby w drewnie ludowych twórców itp. Od dyrektorki tego muzeum dowiedzieliśmy się, że we wsi jest sowchozowa piekarnia dostarczająca pyszny chleb, duże państwowe zakłady mięsne oraz dwa nowe, niepaństwowe, produkujące znakomite wędliny. Trudno było z tego nie skorzystać i nie kupić czegoś.
Za 85 dkg bochenek gorącego, smacznego ciemnego pszennego chleba zapłaciłem w wiejskim sklepie równowartość... 1,10 zł. Kilogram wędzonej i suszonej polędwicy wieprzowej lub wołowej, to wydatek około 25 zł. Za 2 laski wspaniałej wieprzowej suszonej kiełbasy „Królewskiej" bez żadnych sztucznych dodatków poza przyprawami smakowymi oraz suchej wieprzowo – wołowej, zapłaciłem... 12 zł. Piszę o tym, gdyż przed wyjazdem obejrzałem, podobnie jak zapewne kilka milionów innych rodaków, w jednej z naszych prywatnych TV, puste półki z informacją o ogromnych trudnościach zaopatrzeniowych na Białorusi. Była to, przykro to stwierdzić, manipulacja.
Ja też, w jednym z białoruskich supersamów, widziałem kilka pustych półek... w trakcie wymieniania na nich towarów. Prawdą jest, że nasi wschodni sąsiedzi przeżywają obecnie trudny gospodarczo okres. Zarobki, które rok temu wynosiły średnio równowartość około 370 $ miesięcznie, przed wyborami prezydenckimi wzrosły do około 500 $. A ostatnio, po załamaniu się i dewaluacji o ponad 90% białoruskiego rubla ( w grudniu ub. r. za 1 złotego otrzymywałem w banku ok. 1000 BYR, obecnie 1813 BYR, kurs czarnogiełdowy jest podobno jeszcze wyższy), spadły do około 300 $.
Jedną z głównych przyczyn tego załamania było... wejście Białorusi do wspólnego obszaru celnego z Federacją Rosyjską i Kazachstanem. Rosjanie, producenci samochodów, narzucili zaporowe cła przywozowe. Kto z Białorusinów chciał kupić przed 1 lipca br. samochód na zachodzie, potrzebował dewiz, a tych zabrakło. Prawdziwe sceny spod białoruskich banków i kantorów będących ich filiami pokazywały nasze telewizje. Oczekiwana dewaluacja krajowego pieniądza spowodowała, że każdy, kto miał jej nadmiar, starał się „uciec" w waluty, a przynajmniej kupić coś trwałego, głównie sprzęt AGD i RTV. I na krótko półki w sklepach tych branż opustoszały. Wykupiono również sporo nadających się do dłuższego przechowywania artykułów spożywczych. Po dewaluacji ceny wzrosły o około – w zależności od rodzaju towaru, najbardziej importowane – 60 %.

Fakty przeczą bredniom
Przeciętnemu Białorusinowi żyje się więc obecnie trudniej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Ale mówienie o brakach artykułów spożywczych, niemal „widmie głodu", to zwykłe brednie i nieuczciwość. W trakcie tej podróży byłem, z ciekawości, na wsiach, w miasteczkach i miastach, w kilkudziesięciu sklepach spożywczych i supermarketach. Na największym stołecznym bazarze – krytym Rynku Komarowskim ( zamieszczam z niego jedno zdjęcie ), nawiasem mówiąc nie mamy w Warszawie tak wielkiej, jeżeli pominąć supermarkety, hali spożywczej i tak dobrze zaopatrzonej. Od obfitości oferty mięsa i wędlin, nabiału, warzyw i owoców oraz innych artykułów spożywczych, a także ich jakości – trochę próbowałem – można dostać zawrotu głowy.
O cenach na chleb i wędliny kupione na wsi już pisałem. W stolicy są one tylko niewiele droższe. Relatywnie drogie są owoce, zwłaszcza importowane banany, oraz warzywa i jarzyny. Np. ładne pomidory kosztują nawet, w przeliczeniu, 5 zł/kg, co na Białorusi stanowi już liczącą się kwotę. Zaopatrzenie sklepów i supermarketów w mniejszych miastach, miasteczkach i na wsiach jest nieco gorsze, ale i zapotrzebowanie na bardziej różnorodne artykuły spożywcze jest tam mniejsze. Jeżeli chodzi o ceny, to np. porcja lodów w opakowaniu kosztuje od złotówki, do nieco powyżej tej kwoty. Przejazd komunikacją miejską, to wydatek kilkudziesięciu groszy.

Szokująco tanie są obecnie alkohole. A Białoruś produkuje ich dużo i znakomitych. Pomijam już różnorodne, podobno doskonałe – ale nie jestem ich amatorem, wódki białe ( na pytanie o „czystą" można usłyszeć: a czy jest wódka brudna ? ) to w przeliczeniu od... 3-4 do 8-10 zł za pół, lub 0,7 litra. Świetne 20% likiery i „balsamy" ziołowe lub owocowe, też od 3 do 5 zł. Mocniejsze są nieco droższe. Za butelkę 0,7 litra 43% nalewki „Białowieskiej", którą znałem z wcześniejszych podroży, zapłaciłem niespełna... 8 zł. Za 0,5 litrową butelkę 5* mołdawskiego koniaku komponowanego i rozlewanego na Białorusi – 15 zł, i to na stacji benzynowej. Ale inny, też 5* koniak z tego kraju, tyle, że tam butelkowany, kosztuje już około 80 tys. BYR, tj. nieco ponad 40 zł. Zachodnie alkohole trafiają się rzadko i są jeszcze droższe. Tanie i dobre jest białoruskie piwo, znacznie droższe importowane, zwłaszcza z krajów UE. Ale marże gastronomiczne na alkohole, przynajmniej w tych lokalach, w których byliśmy, są raczej symboliczne. A mimo okresu świątecznego natknąłem się tylko na jednego pijanego oraz może dwu w „stanie lekko wskazującym...". To tylko przykłady. Nigdzie nie spotkałem się z brakiem, nie tylko podstawowych artykułów spożywczych, nie widziałem żebraka. Chociaż w rozmowach ludzie mówili, że żyje im się obecnie trudniej.
I jeszcze dwie obserwacje z Białorusi, którą jako–tako znam od ponad półwiecza, a w ostatnich latach bywam na niej co roku przynajmniej przez kilka dni, ale w wielu miejscach. A przedstawianej przez większość mediów u nas jako zaniedbany skansen. Pierwsza, to czystość miast i ich ulic, miasteczek, wsi. Coraz bardziej zadbane, odnawiane, kolorowe – jak już wspomniałem, są domy, a także wiejskie płoty. Może jeszcze nie jest to przysłowiowa czystość chirurgiczna, ale przy białoruskiej Polska pod tym względem niejednokrotnie wydaje się zaniedbanym chlewem.
I druga – stan dróg. Białoruś nie ma ani kilometra autostrady, chociaż odcinki „Olimpijki" – drogi szybkiego ruchu Brześć – Mińsk – Moskwa wybudowanej na Igrzyska Olimpijskie w tej ostatniej w 1980 roku są płatne, kwotowo zresztą raczej symbolicznie. Ale nawierzchnie większości szos – pomijam parokilometrowe odcinki wiejskich dróg, którymi jeździliśmy, są nieporównywalnie lepsze niż u nas. Tyle relacji oraz parę obserwacji i uwag z tej podróży. Do niektórych, wspomnianych w niej miejsc, tak jak już napisałem, wrócę w reportażach z nich.
Był to kolejny udany wyjazd „Globtrotera" na Białoruś, gdzie – co trzeba podkreślić – spotykaliśmy się na każdym kroku z sympatią i życzliwością. Natrafialiśmy też na polskie grupy turystyczne. Co świadczy, że informacje, iż jest to kraj ciekawy i wart bliższego poznania, dociera coraz szerzej do świadomości naszego społeczeństwa. Bo naprawdę warto zarówno ją zwiedzać, jak i poznawać żyjących tam ludzi, ich kulturę, tradycje i obyczaje. Nic tak bowiem nie zbliża i ułatwia wzajemne zrozumienie, bezpośrednie kontakty.{jumi [*6]}

a