Wydrukuj tę stronę
poniedziałek, 21 sierpień 2017 10:45

Gruzja - Oblicza tbiliskiej starówki Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Gruzja - Oblicza tbiliskiej starówki Cezary Rudziński

Tego rodzaju przygoda spotkała mnie w życiu po raz pierwszy. A po świecie podróżuję już baaardzo długo. Na Starówce w Tbilisi miałem problem z odnalezieniem hostelu, w którym zatrzymałem się! Przy czym, co w tym kraju wymaga podkreślenia, byłem absolutnie trzeźwy. Godziny były późno popołudniowe, ale widno i pogoda świetna. Miałem przy sobie plan miasta, wizytówkę hostelu z jego adresem, telefonem i planem okolicy na odwrocie oraz osobno zapisany adres aktualnego wejścia na czas wymiany sieci wodociągowej przed głównym. I telefon komórkowy!

WYSTARCZYŁ JEDEN BŁĘDNY SKRĘT

A później jeszcze miejscowego pomocnika, młodego Gruzina. A było to tak. Po pierwszym, wielogodzinnym chodzeniu po Starym Mieście i jego okolicach – do stolicy nad Mtkwari przyjechałem poprzedniego dnia wieczorem i po zakwaterowaniu już pozostałem w hostelu – wracając do niego skręciłem, jak się później okazało, w niewłaściwą uliczkę. Idąc od strony placu Wolności ul. Leselidze łączącą go z pl. Gorgasalego, zamiast w odchodzącą na prawo za, a nie przed świątynią Dżvris Mama. Dodam, że lokalizacja tego hostelu, podobnie jak kilku sąsiednich, jest znakomita.

Do najważniejszych zabytków, miejsc, a także metra i marszrutek jest kilka – kilkanaście minut drogi pieszo. A od wspomnianej ul. Leselidze nie więcej niż 200 - 300 metrów pod górkę. Bo przecież tutejsza Starówka, poza wąskimi fragmentami nad rzeką Mtkwari, położona jest na zboczach dosyć stromego wzgórza, którego dominantami są: twierdza Narikała i ogromny, 20-metrowy pomnik Matki Gruzji. I niemal każdy krok robi się albo w górę, albo w dół. Już po przejściu kilkudziesięciu metrów po skręceniu, jak mi się wydawało, w kierunku „mojego” hostelu, zorientowałem się, że to nie jest ta sama ulica, którą schodziłem rano.

 

JAK TRAFIĆ DO HOSTELU?

Na tamtej nie prowadzono bowiem żadnych robót. Ponieważ odezwał mi się ból nogi, postanowiłem nie wracać, bo przecież hostel musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Zacząłem więc pytać, jak do niego dojść. Najpierw robotników kładących asfalt, którzy oczywiście nie znali miejscowej topografii. Później rzadko spotykanych mieszkańców, którzy albo wzruszali ramionami, nawet oglądając wizytówkę z adresem i planem dojścia, albo odpowiadali „to chyba tam, na prawo… a może na lewo pod górę”. Zadzwonienie do hostelu z prośbą o informację jak do niego dotrzeć nie wchodziło w grę, gdyż nie byłem w stanie ustalić, gdzie się znajduję.

Wszystkie uliczki, placyki i zaułki miały bowiem tabliczki z nazwami wyłącznie w alfabecie gruzińskim, którego nie znam. Ale spotkana starsza pani z, jak się okazało, wnukiem, sądząc z jego wieku uczniem lub studentem, poleciła mu pomóc mi. Goście, zwłaszcza Polak, nawet mówiący po rosyjsku, są tu traktowani bardzo życzliwie. Ale odnalezienie tylnego wejścia do hotelu, także przy pomocy gruzińskiego chłopaka dzwoniącego do niego z własnego telefonu, zajęło nam ponad 20 minut. Drogi szukaliśmy idąc jakimiś zapuszczonymi uliczkami, wśród zrujnowanych, lub bliskich zawalenia się domów, odsłaniającymi przede mną zupełnie nieznane oblicze tbiliskiej Starówki.

 

SCENERIA JAK Z FILMÓW WOJENNYCH

Zdążyłem już tego dnia zobaczyć jak bardzo zmieniła się ona na korzyść we wschodniej, prawobrzeżnej części. Postanowiłem więc następnego dnia obejrzeć również okolice hostelu, idąc z niego pod górę w kierunku kilku starych świątyń i obiektów zalecanych przez przewodniki oraz plany miasta. Ułatwił mi to widok z balkonu mojego pokoju wychodzący na podświetlone w nocy: twierdzę, pomnik oraz widoczne w dzień wieże świątyń wyglądające jak w zasięgu ręki. Trasa była prosta: prowadzącą w górę ul. Jerozolimską i przez odchodzące od niej uliczki i zaułki.

Przy których stoją dwie świątynie zwane betlejemskimi – Górna i Dolna. Łączy je wytyczony w 1850 roku przez architekta Timote Beloi szlak, opisywany obecnie, obok języka gruzińskiego, także po angielsku, jako Betlemi street – stairs. Ciekawość wciągała mnie jednak również w boczne zaułki, placyki i podobne miejsca. Nagle bowiem znalazłem się w zupełnie innym świecie. Bardziej przypominającym dekoracje katastroficznego lub wojennego filmu, niż fragmenty ponad milionowej stolicy. Nieliczne domy już zrewaloryzowane, lub na etapie kończenia prac remontowych. I mnóstwo zrujnowanych, walących się, ale podpartych stalowymi belkami aby jednak nie upadły.

 

GUEST HOUSE „ROBERTO”

Kilka uliczek którymi szedłem ma nawet cały las poziomych i poprzecznych konstrukcji podtrzymujących równocześnie po obu stronach frontony starych, na oko z końca XIX w, a może i starszych domów. Przeważnie dwupiętrowych, z balkonami, resztkami secesyjnych zdobień oraz ciekawymi detalami. Oraz – zaskakujące – stojącymi przed nimi, lub w pobliżu, drogimi samochodami. Co chyba świadczy, że gdzieś tu nadal mieszkają ludzie. Tbiliska Starówka znajduje się pod opieką UNESCO i jej rewaloryzacja jest sowicie dofinansowywana. Zwłaszcza, gdy stare domy mają służyć celom turystycznym.

W jednym z takich, nadal w remoncie, znajduje się hostel – Guest House „Roberto”, w którym zamieszkałem. To dawny duży, tradycyjny wielopokojowy gruziński dom, nazywany „Willą włoską”. Jednopiętrowy, cofnięty o ponad 2 metry od linii chodnika i z resztkami przy nim – do rewaloryzacji – chyba ogródka z ogrodzeniem. Z wejściem frontowym nazywanym z rosyjska „paradnym”, wychodzącym na wąską ulicę. I drugim, u nas zwanym kuchennym, a tu „czornym chodom”, z zupełnie innego zaułka, przez wewnętrzne patio otoczone na piętrze z dwu stron drewnianą galerią. Przebudowywany jest on obecnie pod nadzorem konserwatora zabytków na hostel.

 

JAK ODBYWA SIĘ REWALORYZACJA?

Właściciele: małżeństwo z kilkunastoletnim synem oraz emerytka – matka jednego z nich, nadal w nim mieszkają i będą mieszkać. Ale początkowo 4, obecnie już 7 pokoi na piętrze: 2, 3, 4- osobowych, jest hostelem. O wysokim standardzie przeprowadzonej rewaloryzacji: drewno, płytki ceramiczne, nowe wyposażenie w 3 dostępnych dla gości łazienkach. Wszystko czyściutkie, chociaż pokoje bardzo skromne: łóżka ustawione dosyć ciasno, krzesło, mała półka – szafeczka i wieszak na rzeczy zamiast szafy. Gospodarze przyjmują gości przez Internet oraz z polecenia tych, którzy tu już nocowali.

Szczególnie lubią Polaków, bywają zresztą w naszym kraju i mają u nas przyjaciół. Ale oprócz rodaków za sąsiadów w innych pokojach miałem m.in. handlowca z Dagestanu z synem, dwie Kazaszki oraz osoby mówiące po rosyjsku, angielsku i niemiecku. Do dyspozycji gości jest spora, nowoczesna kuchnia w której można w każdej chwili zaparzyć sobie kawę czy herbatę, zalać wrzątkiem zupę lub inną potrawę z torebki. A także zrobić, z kupionych w mieście produktów, śniadanie czy kolację. Do kuchni przechodzi się przez salon pełny obrazów, rzeźb, porcelanowych figurek itp. użytkowany przez gospodarzy, ale można również w nim usiąść w fotelach i porozmawiać.

 

NOCLEGI JUŻ OD 16 ZŁOTYCH

O ile dobrze zrozumiałem starszą panią, która na miejscu jest praktycznie przez cały dzień, głównie zresztą przy komputerze, ale po rosyjsku mówi z niekiedy trudnym do zrozumienia akcentem i wymową, właściciele otrzymują aż 80% dofinansowania na rewaloryzację domu. Nie zgłębiałem jednak, czy w formie dogodnego kredytu, czy darowizny. Aktualnie remontowane są pomieszczenia parterowe, w których powstają kolejne pokoje dla gości, a także patio. W planach jest również całkowita wymiana drewnianej galerii i schodów. Zgodnie z obowiązującymi przepisami, wykonane muszą zostać dokładne kopie wymienianych części.

Być może takie lub podobne warunki powodują, że na Starym Mieście hostele są na każdym kroku, a reklamują się, także na płotach i słupach oświetleniowych, cenami od 10 lari (ok. 16 zł.) za łóżko – noc. Moja wędrówka po nieznanej mi wcześniej części Starówki przeszła jednak szybko w już, przynajmniej częściowo wyremontowane, lub bardziej kompleksowo zrewaloryzowane jej regiony. Oglądałem zarówno czekające na to, jak już „jak nowe” tradycyjne domy. A także wspomnianą „Drogę Betlejemską” ze schodami. Wchodząc na które na ich początku na dole zauważyłem dziwną stalową belkę łączącą, czy rozpierającą ich ściany.

 

DOLNE I GÓRNE BETLEJEM

Jak wyjaśnił mi jeden z mieszkańców, jest ona wykorzystywana do transportu drogą powietrzną ciężkich przedmiotów, aby nie wnosić ich po kamiennych schodach. Obie świątynie p.w. Matki Bożej z Betlejem są stosunkowo niewielkie, jednak dosyć stare i zabytkowe. Zbudowano je na potrzeby lokalnej społeczności, aby okoliczni wierni nie musieli schodzić na msze i modły do stojących niżej, starszych świątyń. W linii prostej jest do nich stosunkowo blisko. Ale trzeba pokonywać znaczne różnice poziomów, co w przypadku podchodzenia w górę, zwłaszcza przez ludzi starszych, bywa dla nich trudne.

Świątynie te: Dolna – Kwemo Bethlemi, bo ona pierwsza znalazła się na trasie mojej „wspinaczki” po zboczu i Górna – Zemo Bethlemi nazywane są w niektórych polskich przewodnikach cerkwiami. Podobnie zresztą jak inne zarówno w Gruzji jak i Armenii. Uważam, że błędnie. Bo chociaż oba Kościoły w tych krajach należą do wschodnich, to jednak nie są częścią rosyjskiego, białoruskiego czy ukraińskiego prawosławia. W odróżnieniu także od cerkwi bałkańskich: bułgarskich, serbskich itd. mają zupełnie inną architekturę oraz przeważnie odmienne wyposażenie wnętrz. Bardziej pasuje więc do nich określenie kościół.

 

MROCZNE, ALE CIEKAWE WNĘTRZA

A już na pewno, które ja przeważnie stosuję, świątynia. Używając nazwy cerkiew wyłącznie do prawosławnych. Do Dolnej trafiłem w trakcie niedzielnej mszy, co uniemożliwiło mi zwiedzenie jej wnętrza. Zwłaszcza, że była pełna, a część wiernych modliła się nawet na zewnątrz. Próbowałem poczekać na koniec mszy, ale po pół godzinie zrezygnowałem na wiadomość od jednego z wiernych, że potrwa ona jeszcze co najmniej półtorej godziny, bo jest właśnie jakieś święto. W Górnej modły albo już się skończyły, albo jeszcze nie zaczęły. Wiernych było niewielu, mogłem więc dosyć dokładnie obejrzeć jej wnętrze.

Dosyć ciemne, gdyż wpada do niego niewiele dziennego światła przez okno za ołtarzem oraz z okienek w bębnie wieżyczki. Rozświetlają je głównie płonące świece. Ściany, kolumny i strop niemal całkowicie pokrywają freski o tematyce religijnej. Sporo jest również ikon. Obie te świątynie wybudowano w XVIII w. Górną dla wiernych Kościoła ormiańskiego, ale w niepodległej Gruzji przeszła ona we władanie patriarchatu gruzińskiego. Z badań archeologicznych wynika, że świątynię tę wzniesiono na znacznie starszych fundamentach, być może nawet z wczesnego okresu chrześcijaństwa w tym kraju.

 

ŚWIĄTYNIA CZCICIELI OGNIA, SYNAGOGA, MECZET

Nie było ono zresztą tu, i nie jest jedyną religią. W dolnej części Starówki stoi przecież Wielka Synagoga. Zaś tu, kilkadziesiąt kroków od Górnego Betlejem, stara, zbudowana z wielkich cegieł i kamieni świątynia Ateszgah – Czcicieli Ognia, wyznawców monoteistycznej religii zaratusztrianizmu. Z czasów, gdy kilkanaście wieków temu, jeszcze przed powstaniem islamu, Tbilisi znajdowało się pod okupacją perską. Prosty w architektonicznym kształcie budynek jest jednak trwale zamknięty. O tym, czym był on w przeszłości, informują jednak tabliczki w językach: gruziński i angielskim. A – kontynuując temat tutejszych świątyń różnych religii dodam – że nad niezbyt odległymi łaźniami siarkowymi wznosi się jedyny w mieście meczet.

W tej części Starówki stoi jeszcze kilka innych świątyń i kaplic, lub ich ruin, jak w przypadku p.w. św. Jerzego. Jednej z czterech w Tbilisi pod tym wezwaniem. Ale o nich napiszę osobno. Na razie zmierzam w już zrewaloryzowane w większości regiony, znane mi z poprzedniego dnia i z pobytów tu przed laty. Położone bezpośrednio pod twierdzą oraz w okolicach sławnych łaźni. Tam bowiem można sobie lepiej wyobrazić, jak będzie wyglądała, gdy zostanie zrewaloryzowana, zaniedbana w tej chwili, częściowo zrujnowana część Starego Miasta, którą właśnie opuściłem.

 

RURY GAZOWE NA ZEWNĄTRZ

Ale to wymagać będzie jeszcze wielu lat pracy i ogromnych nakładów. Zresztą na obszarze, który właśnie przechodzę, także daleko nie wszystko już lśni. Oglądam pięknie odrestaurowane zabytkowe domy, a obok czekające na remont bardzo atrakcyjne architektonicznie, drewniane czy murowane. Koszmarne są widoki przebiegających nad uliczkami i zaułkami przewodów elektrycznych, a także gazowych. Te ostatnie, to zmora państw poradzieckich. W trudniejszym, np. skalistym, górskim czy wiejskim terenie, sieć gazowa biegnie po i nad ziemią. Jak tłumaczono, nie tylko ze względu na koszty zagłębienia jej, ale i bezpieczeństwa.

Znając „precyzję” tego rodzaju robót w Kraju Rad, wybuchów i innych nieszczęść, związanych z gazem, byłoby o wiele więcej. Ale efekt jest taki, że rury gazowe, pomalowane zwłaszcza na wsi rzucającymi się w oczy żółtymi farbami, biegną po obu stronach dróg czy ulic. W postaci bramek nad wejściami czy bramami domów, przejazdami itp. I tak jest w Gruzji, Armenii oraz innych krajach Zakaukazia i Kaukazu, na Białorusi, Ukrainie, w Rosji, Mołdawii, Azji Środkowej… Wśród zrewaloryzowanych budynków trafiam także m.in. na odbudowaną świątynię – oryginalna została zburzona przez komunistów – dawnego klasztoru św. Sebastiana.

 

NA OBU BRZEGACH MTKWARI

Nowa, z pięknie, precyzyjnie wykonanymi kamiennymi płaskorzeźbami i ozdobami, nie zmieściła się na dawnych fundamentach. Poprowadzono bowiem przez nie częściowo wąską ulicę, po drugiej stronie której stoją dwupiętrowe domy z balkonami i galeriami na piętrach. Odbudowując tę świątynię „odcięto” więc jej prawą nawę. A wewnątrz, przynajmniej częściowo, i u jej stóp, na wysokiej skalistej skarpie, urządzono Muzeum Archeologicznie i Etnograficzne. Z informacji na tablicy wynika, że w I-III w. n.e. była tu łaźnia. W IV-V w. piwnice win. W V-VI w. mury obronne. Z VIII-IX w. pochodzą ruiny pałacu. Z X-XIII w. różne znaleziska. Zaś zbiory etnograficzne z XIX i XX w. To tylko kilka przykładów tego, co warto tu zobaczyć.

Starówka ciągnie się bowiem jeszcze dalej na wschód. Jej północna część znajduje się także na lewym brzegu rzeki Mtkwari. Zarówno bezpośrednio nad nim, jak i w głębi. Gdzie jest m.in. cala dzielnica ormiańska z katedrą, zabytkowe gruzińskie domy z balkonami, kolejne uliczki wspinające się w górę, chociaż już nie tak stromo, jak niektóre w części prawobrzeżnej. Tbiliska Starówka ma naprawdę wiele oblicz! I chociaż pełny jej blask możliwy będzie do zobaczenia, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planami i znajdą się na to środki, dopiero za wiele lat, to już obecnie warto ją zwiedzać i poznawać. Bo przez 10 lat od mojego poprzedniego tu pobytu zmieniło się już bardzo wiele na lepsze, mimo niełatwych czasów dla kraju.

Artykuły powiązane

© 2019 KURIER365.PL