niedziela, maj 05, 2024
Follow Us
środa, 05 grudzień 2012 16:49

Spisek czy wypadek przy pracy Wyróżniony

Napisał
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Od l. Robert Bogdański, Piotr Aleksandrowicz, Paweł Lisicki, Tomasz Wróblewski Od l. Robert Bogdański, Piotr Aleksandrowicz, Paweł Lisicki, Tomasz Wróblewski Fot. arch.

W ostatnich kilku latach model funkcjonowania w polskich mediach relacji: wydawca – redakcja bardzo się zmienił – zauważył Wiktor Świetlik, szef Centrum Monitoringu Wolności Prasy przy SDP, współorganizator – razem z Robertem Bogdańskim, prezesem Fundacji Nowe Media, b. prezesem PAP - panelu dyskusyjnego: Co wolno wydawcy, a co redakcji, na przykładzie „Rzeczpospolitej”.

W ten sposób, rozpoczynając spotkanie, nawiązał do ostatnich czystek personalnych w redakcjach „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” spowodowanych przez wydawcę i właściciela obu tytułów, Grzegorza Hajdarowicza. Tomasz Wróblewski – mianowany i wyrzucony już przez Hajdarowicza ostatni naczelny „Rz”, stwierdził, że gazety w coraz większym stopniu stały się zakładnikami reklamodawców. Zjawisko to występuje nie tylko w Polsce ale i w większości krajów naszej części Europy. Wróblewski postawił tezę, że postępowanie właściciela „Rz” wobec ostatniej ekipy tej gazety i „Uważam Rze” było jedynie „wypadkiem przy pracy”. - To co się stało jest i pozostanie ewenementem i wypadkiem przy pracy wolnych mediów - zauważył.

Nie zgodził się z nim Lisicki. – Stało się coś znacznie gorszego. W wyniku działań Hajdarowicza wyeliminowano niemal całkowicie konserwatywny odłam naszych mediów. – W dodatku – stwierdził Świetlik – przedstawiciele mediów mainstreamowych, na czele z „przywódcami stada” – Tomaszem Lisem, Katarzyną Kolendą-Zaleską i Kamilem Durczokiem – udzielając publicznie poparcia działaniom Hajdarowicza zaakceptowali w istocie, że redakcje, podobnie jak inne firmy mające przynosić zysk, powinny działać jak zwyczajne „fabryki śrubek”. Zaś dziennikarze potulnymi wykonawcami poleceń wydawcy. W dyskusji z udziałem publiczności stawiano tezę, że doszło do świadomego działania ze strony władz, pragnących wyeliminować – po przeprowadzeniu przed dwoma-trzema laty czystek w telewizji publicznej – resztę nieposłusznych wobec niej dziennikarzy.

Zdaniem wszystkich występujących w debacie byłych redaktorów naczelnych „Rz” w prawidłowo rozwijających się mediach powinny być oddzielone funkcje redaktora naczelnego i wydawcy. Zdaniem Pawła Lisickiego, b. szefa „Rz” i „URz” wydawca odpowiada za biznesową część funkcjonowania gazety, za jej marketing, reklamę, PR oraz markę i wizerunek. Musi zatem zaistnieć silna podstawa ekonomiczna danego tytułu, tak, by można było mówić o jego faktycznej niezależności. Redaktora naczelnego zaś, zajmującego się codziennym redagowaniem pisma, może łączyć z wydawcą troską o jego siłę na rynku. Generalnie jednak obaj zajmują się czymś innym. Wydawcy wolno dobrać odpowiedniego – jego zdaniem – redaktora naczelnego i – ewentualnie – go odwoływać. - Nie powinien jednak decydować o doborze autorów i treści poszczególnych ukazujących się artykułów. Inaczej niezależność pisma znika, a ono samo zamienia się wówczas w rodzaj gazetki promocyjnej, opisującej zalety towarów firmy wydawcy, bądź – gdy jest ona powiązana ze Skarbem Państwa – także interesy władzy aktualnie rządzącej – stwierdzał Lisicki.

Jego poprzednik na stanowisku szefa „Rz”, Piotr Aleksandrowicz, zwrócił uwagę na zasadniczą zmianę jaka zaszła w ostatniej dekadzie w odniesieniu do czytelników gazet. Wcześniej dla nich najważniejsze były publikowane informacje, obecnie ważniejsze dla większości z nich są przekazywane emocje. – Spowodował to m.in. gwałtowny rozwój internetu. To obecnie wprowadza do publikowanych treści silny komponent polityczny i zmienia relacje redakcji z wydawcą. Wymaga się od niej więcej publicystyki i komentarzy – zauważył Aleksandrowicz.

{jumi [*9]}

a