sobota, kwiecień 27, 2024
Follow Us
poniedziałek, 13 grudzień 2021 12:31

Instytut Biznesu: Biznes potrzebuje stabilności i przewidywalności

Napisane przez IB
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Instytut Biznesu: Biznes potrzebuje stabilności i przewidywalności Photo by Sharon McCutcheon on Unsplash

W swoim stanowisku nt. konieczności opracowania strategii zarządzania działaniem poszczególnych sektorów gospodarki w pandemii Instytut Biznesu zaapelował do rządu o wypracowanie planu we współpracy z przedsiębiorcami.

Wystarczyło zaledwie kilkanaście miesięcy, by koronawirus SARS-CoV-2 rozprzestrzenił się na całym świecie, skutkując chaosem, paniką, znaczącym skurczeniem się gospodarki, wieloma tragediami i śmiercią ponad 2.000.000 ludzi.

W Polsce od marca 2020 roku skutki pandemii są najbardziej dotkliwie odczuwalne przez pacjentów i gospodarkę. Decyzje polskiego rządu o zamknięciach branż sprawiają wrażenie podejmowanych przypadkowo, pod wpływem impulsu lub zagrożenia. Taki styl zarządzania tym kryzysem doprowadził wielu polskich przedsiębiorców na skraj bankructwa. Dodatkowo społeczeństwo nabrało poczucia pełnej bezsilności i w znaczącej mierze popadło w apatię. Biznes potrzebuje stabilności i jasnej strategii, w której uwzględnione będą możliwe scenariusze i rozwiązania. Instytut Biznesu apeluje do rządzących o wypracowanie takiego planu we współpracy z przedsiębiorcami.

Sytuacja pandemiczna, związana z koronawirusem SARS-CoV-2, była i wciąż jest trudna. Niemniej od rządzących oczekuje się, że w obliczu takiego kryzysu zapewnią sprawny system działania, poczucie bezpieczeństwa oraz rozwiązania zapobiegające pogorszaniu się sytuacji. Tymczasem od marca 2020 roku Polacy są świadkami karuzeli decyzji, które są niespójne, często sprzeczne i niepoparte jakimikolwiek danymi czy badaniami, a co najgorsze – zamiast pomagać, doprowadzają do sytuacji, w której by przetrwać przedsiębiorcy są zmuszeni do poszukiwania rozwiązań na własną rękę.

Wiosną 2020 r. tematem „rozgrzewającym do czerwoności” opinię publiczną był m.in. zakaz wstępu do lasów – miejsc, gdzie po kilku tygodniach przymusowego pobytu w domu, można było choć przez chwilę zażyć świeżego powietrza i odreagować stres lub uprawiać aktywność fizyczną. Decyzja ta była kompletnie nieracjonalna i niezrozumiała nie tylko dlatego, że ówczesny poziom zakażeń nie uprawniał do wprowadzania aż tak drakońskich ograniczeń. I choć pierwsza „kwarantanna narodowa” i początkowo wprowadzone obostrzenia zostały w większości przyjęte ze zrozumieniem, to kolejne wzbudzały już coraz większe kontrowersje. Dlaczego? Z prostej przyczyny – ograniczenia były wprowadzane bez żadnego planu. Przedsiębiorcy praktycznie z dnia na dzień dowiadywali się o tym, że nie mogą prowadzić zaplanowanej działalności lub że mogą działać, a przedstawiciele rządu co i rusz przedstawiali nowe „uzasadnienia” podejmowanych decyzji, w zależności od potrzeb swobodnie żonglując poszczególnymi wskaźnikami i rzekomo naukowymi argumentami. Najbardziej poszkodowanymi branżami są fitness i gastronomiczna. Siłownie i kluby fitness z niewielką przerwą zamknięte są już od roku, mimo że nie istnieje dobre uzasadnienie dalszego wstrzymywania działalności tych obiektów. Przy zachowaniu reżimu sanitarnego nie występuje tam zwiększone ryzyko zakażenia koronawirusem, a zaniedbanie aktywności fizycznej odbije się na pewno na zdrowiu Polaków. Restauratorzy mogą serwować jedynie dania na wynos - co jest wykonalne i opłacalne tylko dla niektórych z nich.

Nie każda branża może być zamknięta lub otwarta „od ręki”. Restauratorzy musieli pozbyć się zapasów żywności, przedsiębiorstwa „eventowe” oddać pieniądze za bilety na przygotowane wydarzenia, a kluby fitness czy parki wodne (baseny) poinformować, że trenerzy personalni z dnia na dzień stracą klientów. Niestety ludzie, żeby chronić swoje źródła utrzymania i przetrwać, zaczęli po prostu działać na własną rękę, indywidualnie oceniając ryzyko epidemiczne i prawne, wynikające z podejmowanych decyzji. Przy dobrym, racjonalnym i jasno zakomunikowanym planie walki ze skutkami pandemii, takie sytuacje nigdy nie miałyby miejsca.

Na przykład jedna z warszawskich restauracji nie otrzymała wsparcia z tarczy Polskiego Funduszu Rozwoju, mimo że boryka się z obniżeniem dochodów. Założyła zbiórkę na portalu crowfoundingowym i zebrała blisko 50 tys. zł w kilka dni. Sprzedawcy chryzantem i zniczy zaskoczeni zostali zamknięciem cmentarzy na dwa dni przed Wszystkich Świętych. Dopiero po nagłośnieniu problemu i licznych protestach rząd zdecydował się na udzielenie im wsparcia. Na lodowisku otworzyła się kwiaciarnia i żeby kupić np. tulipana, trzeba było skorzystać z lodowiska. Nagle amatorzy, ćwiczący w obiektach sportowych, stawali się członkami kadry narodowej, mimo że nigdy medalu z imprezy mistrzowskiej nie przywiozą. Kina choć mogły się otworzyć, rezygnowały z tej teoretycznej możliwości, bo po pierwsze światowa produkcja kinowa stanęła w miejscu i praktycznie nie było premier, a to co przynosiło operatorom ok. 50 proc. dochód, czyli przekąski, nie mogły być w ogóle sprzedawane. Do tego doszły absurdy loteryjnego przyznawania pomocy wybranym przedsiębiorstwom z odpowiednim PKD (polską klasyfikacją działalności, stosowaną dla potrzeb statystycznych), a przecież biznes to połączony łańcuch dostawców i usługodawców, więc jedna branża pozwala funkcjonować innej, a jej unieruchomienie uniemożliwia działanie innym podmiotom. Wszystko przez brak kompleksowego, przemyślanego planu zarządzania gospodarką i wspierania zamykanych sektorów.

W krytycznej ocenie należy uwzględnić, że stan pandemiczny trwa już rok, co pozwala oczekiwać planowych i racjonalnych decyzji. Tymczasem szokujący jest widoczny brak planu działania tzw. „mapy drogowej”, ścieżki ograniczania zachorowań, czytelnych i zrozumiałych informacji, co się zadzieje i pod jakimi warunkami.

Najbardziej zdumiewające jest to, że przecież specyfika rozwoju, przenoszenia oraz leczenia koronawirusa jest znana od dziesięcioleci i nie różni się specjalnie od innych stanów pandemicznych. Tymczasem pojawiają się komunikaty o kolejnych nadchodzących „falach koronawirusa” - dlaczego więc nie ma konkretnego planu działania? I dlaczego rząd powołuje się na sytuację w innych krajach, gdy wprowadza ograniczenia, a nie korzysta z ich doświadczeń w przeciwdziałaniu ich gospodarczym skutkom?

Jesienią 2020 r. premier przedstawił plan działania na nadchodzący czas - „100 dni solidarności w walce z COVID-19”. Jego założenia były zrozumiałe, a przede wszystkim pozwalały łatwiej dostosować się do epidemicznej rzeczywistości - zarówno tej gospodarczej, jak i społecznej. Niestety program ten z został z niewiadomych powodów porzucony praktycznie w kilka tygodni po jego ogłoszeniu.

Przedsiębiorcy od miesięcy bezskutecznie wskazują na to, co mogą zrobić, by utrzymać wymagany reżim sanitarny. Pokazują ile już stracili i ciągle będą tracić - bo pomoc rządu jest absolutnie niewystarczająca i mocno spóźniona. Jeśli nie otrzymają klarownego planu działania, sytuacja będzie pogarszać się z dnia na dzień, a kwota na liczniku „strat lockdownowych”, stworzonym przez Związek Pracodawców Polskich i Warsaw Enterprise Institute, rośnie z sekundy na sekundę. Skutki przeciągającego się „zamrażania gospodarki” będą odrabiane przez lata, jeśli nie przez dziesięciolecia.

Biznes potrzebuje stabilności i przewidywalności. Potrzeba strategii, w której ujęte będą wszystkie możliwe scenariusze i rozwiązania. Instytut Biznesu apeluje do rządzących o stworzenie we współpracy z przedsiębiorcami takiego planu działania. Celem jest już nie ochrona, lecz ratowanie pogrążonej w zapaści istotnej części polskich przedsiębiorstw.

a