poniedziałek, maj 06, 2024
Follow Us
poniedziałek, 20 lipiec 2015 09:28

Korporacyjne strachy na Lachy

Napisane przez Krzysztof Przybył / natemat.pl
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Opisywanie świata przez pryzmat stereotypów jest łatwe i kuszące, ale z reguły efektem jest mniej lub bardziej karykaturalny obraz. Przykładem tego jest tekst, który ukazał się w jednym z ostatnich weekendowych magazynów „Rzeczpospolitej". Temat – straszliwe efekty pracy w korporacji. Obraz nawet nie czarno-biały, bez cieniowania, ale jednolicie czarny – i przez to właśnie mocno wykrzywiony. Przeciwstawianie korporacyjnego piekła rajowi, jakim jest praca poza korporacją, jest zbyt uproszczone, by mogło prowadzić do wniosków opartych na rzeczywistej sytuacji.

Wokół warszawskiego „Mordoru", czyli centrum biurowego na Służewcu, narosło wiele legend. Tak samo, jak wokół pracy i kariery w korporacjach.

Praca w „Mordorze", jak wynika ze wspomnianej publikacji, przypomina najmroczniejsze antyutopie. Armia ludzi-robotów, ścisła hierarchia, brak miejsca na jakiekolwiek ludzkie odruchy, praca ponad siły, stymulatory od napojów energetycznych począwszy, a na prawem zakazanych używkach skończywszy... Przyznam, że znam osoby pracujące w międzynarodowych firmach, jednak żadna z nich nie pasuje do stereotypu niewolnika, sypiającego po cztery godziny na dobę i wypijającego litry energetyków w ciągu doby. Bez wątpienia, zdarzają się zapewne i takie przypadki, ale czy są one dla tego rodzaju firm reprezentatywne?

Jeszcze kilkanaście lat temu negatywny obraz pracy w korporacji byłby bliższy prawdy. Dzisiaj wielkie firmy są trendsetterami w obszarze CSR. Ich menedżerowie zdają sobie również sprawę, że wszelkie nieprawidłowości w takiej firmie stanowią pożywkę dla mediów. Dlatego do standardów pracy przykłada się większą wagę. Ba, czasem wręcz dochodzi do wylania dziecka z kąpielą. Są bowiem korporacje, w których czas pracy przestrzegany jest na tyle rygorystycznie, że zatrudnione tam osoby mają zakaz przebywania w biurze więcej, niż ustawowe osiem godzin. Skutkuje to koniecznością dokończenia pilnych projektów w domu, wożenia autem papierów i laptopa – słowem, więcej kłopotów, niż pożytku.

Korporacje nie związują z sobą pracowników metodami ze świata niewolników, ale stawiają na możliwość wewnętrznego awansu – od stażysty do członka zarządu. I jest to faktem. Bardzo atrakcyjnymi programami pracowniczymi chwali się np. Biedronka, w której zdecydowana większość stanowisk obsadzana jest właśnie w ramach awansów wewnątrzfirmowych. Podobnie jest w innych sieciach handlowych, Lidlu czy Tesco. Oddany, dobrze zarabiający, znający branżę pracownik jest przecież nieskończenie więcej wart od przepracowanego, słabo opłacanego wyrobnika. Z tekstu w „Rzeczpospolitej" to jednak nie wynika.

A teraz kamyczek do ogródka tych, którzy pracę w strasznych korporacjach przeciwstawiają rozkoszy własnej działalności gospodarczej. Z badań cytowanych przez Gazeta.pl wynika, że co czwarty Polak prowadzący taką działalność żałuje, że się na nią zdecydował. Powody? Wbrew pozorom, nie tylko i nie przede wszystkim podatki i państwowa biurokracja. Głównie problemy z płatnościami kontrahentów, z dobrymi pracownikami, z utrzymaniem się na rynku w obliczu aktywnej konkurencji. Jeśli szukać przykładów osób, które od lat nie były na wakacjach, pracują kilkanaście godzin na dobę i zapomniały, co to życie prywatne – to właśnie w tym sektorze, nie w korporacjach. I tym większy szacunek dla polskich małych przedsiębiorców, którzy zaciskają zęby, nie poddają się i wierzą, że w końcu po burzy zaświeci słońce.

To właśnie o grupie zajmującej się własną działalnością gospodarczą , a nie o etatowych pracownikach korporacji, powinniśmy częściej myśleć.

a