piątek, maj 03, 2024
Follow Us
poniedziałek, 18 listopad 2013 10:58

Everest. Góra Gór Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Zdobycie Everestu, mimo iż wchodzenie nań klasycznymi drogami jest obecnie łatwiejsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, jest nadal wyczynem i wysiłkiem na granicy życia i śmierci. 

Na temat najwyższej góry świata – Mount Everestu i wypraw na nią, napisano już całą, sporą bibliotekę oraz niezliczone artykuły, relacje i reportaże. Z poświęconych tej Górze Gór książek przeczytałem dotychczas zaledwie kilka. Tyle, aby mieć pojęcie jaką skalę trudności – także finansowych, nie mówiąc już o naprawdę realnym zagrożeniu życia – stanowi wejście na nią. Nigdy mnie to zresztą nie pociągało. Kocham góry, ale w młodości nie złapałem bakcyla chodzenia po nich wyczynowo. Uprawiania taternictwa, alpinizmu, himalaizmu zgodnie z obowiązującymi w nich technikami. I tak już zostało.
Chociaż w Tatrach, które – oczywiście łącznie z ich słowacką częścią – uważam za najpiękniejszy kameralny górski kompleks świata, byłem niemal wszędzie. Od Garłucha w dół, tam dokąd możliwe było dojście bez posługiwania się czekanem, hakami i linami. Chodziłem także po innych naszych górach, liznąłem Alpy, Andy, Kaukaz, Himalaje, chociaż nigdy nie dotarłem w nich naprawdę wysoko. Najwyższe szczyty himalajskie oglądałem i fotografowałem tylko z lotu ptaka. Wszystko to dało mi jednak jakie takie pojęcie o wysokich górach i trudach chodzenia po nich.
Wiedzę tę znacznie pogłębiła najnowsza relacja z wyprawy na Mount Everest wiosną br., która właśnie ukazała się w „Bezdrożach" gliwickiego wydawnictwa Helion. Gratulacje z tej okazji, na inne będzie pora później, dla autorki i wydawnictwa za tempo! Wiedzę o tej górze i jej zdobywaniu, nie tylko przez Polaków, doprowadzona została w tej książce do sierpnia 2013 roku! I jeszcze jedno stwierdzenie na wstępie. Jej lektura dostarczyła mi o Górze Gór więcej wiadomości, a zarazem przyjemności, bo napisana została świetnie, nie mówiąc już o znakomitych lub przynajmniej dobrych i licznych zdjęciach autorki, niż wszystkie inne – oraz artykuły – przeczytane na ten temat wcześniej.
Nie jest to bowiem tylko kronika wyprawy trwającej 67 dni, z czego 50 zajęło dotarcie do bazy głównej, a następnie adaptacji organizmu w kolejnych obozach aby wejście na szczyt i zejście z niego okazało się możliwe. To także krótkie, ale ciekawe wprowadzenie „Zamiast wstępu" zawierające mnóstwo informacji o powstaniu pomysłu udziału w wyprawie na tę górę kosztem nie tylko ogromnego wysiłku, ryzyka dla zdrowia i życia, ale także materialnego pozbycia się „oszczędności życia" autorki i uczestniczki. Osoby z dużym już doświadczeniem górskim. Wcześniejszymi wejściami na najwyższe szczyty: obu Ameryk (Aconcagua), Europy (Elbrus, ale na Kaukazie także Ararat, a w Alpach Mount Blanc i Matterhorn), Afryki (Kilimandżaro).
I wiele innych gór mniej sławnych, ale też trudnych. Dodać do tego trzeba żeglarstwo morskie i oceaniczne – ponad 30 tys. mil przepłyniętych, bynajmniej nie w charakterze pasażerki, głównie w regionach arktycznych i wokół przylądka Horn na Antarktydę. Uprawianie spadochroniarstwa, windsurfingu i innych sportów ekstremalnych, o zwykłym narciarstwie i biegach w półmaratonach nie wspominając. A te pasje autorki – o czym napisała – zaczęły się w harcerstwie i latach studenckich, z miłością do gór „złapaną" w Bieszczadach. Nie zamierzam streszczać tej książki, bo ją po prostu trzeba – i warto przeczytać. Chociażby po to, aby dowiedzieć się, dlaczego Everest przyciąga tysiące ludzi i jaką wielu z nich płaci za to cenę.
Czy że nie ma innej góry na świecie, o której krążyłby tak pokaźny arsenał mitów oraz – przynajmniej które z nich są prawdziwe. Rozważań na temat gdzie leży granica między himalaizmem a wspinaniem turystycznym. „Samo zdobycie w stylu sportowym – pisze autorka – jednego albo dwu himalajskich szczytów nie daje prawa do dumnej i prestiżowej etykietki „himalaista". I trudno się z tym nie zgodzić, odnosząc to zresztą także do tytułów alpinisty czy, skromniej, taternika. W przypadku Everestu, mimo iż wchodzenie nań klasycznymi drogami jest obecnie łatwiejsze niż jeszcze kilkanaście lat temu, gdyż trudne odcinki są oporęczowane linami, jest to nadal wyczyn i wysiłek na granicy życia i śmierci.
A równocześnie sławna góra i magnes jaki ona stanowi jest wielkim interesem. Nepal – od jego strony wchodziła grupa z której była też autorka – tylko z tytułu zezwoleń na wejścia na poszczególne szczyty i trasy uzyskuje co roku prawie 100 milionów euro wpływów. Co stanowi poważny zastrzyk dla budżetu tego biednego kraju. Powstała cała sieć firm organizujących wyprawy. Tysiące ludzi miejscowych, nie tylko Szerpów – tragarzy, chociaż – o czym także można dowiedzieć się z tej książki – dzielą się oni na elitę i resztę, znalazło zatrudnienie. Wyprawy są o różnym standardzie warunków wchodzenia oraz pobytu w bazie i obozach aklimatyzacyjnych, a więc i zróżnicowanych kosztach.
Od luksusowych, z dolotami i powrotami z bazy helikopterami oraz jednym lub dwoma Szerpami do wyłącznej dyspozycji i pomocy – po skromne, wręcz przaśne. Tylko na takie właśnie warunki stać było autorkę, co i tak pochłonęło co najmniej 30 tys. dolarów. I „zrzucenie" 10 kilogramów, chociaż Monika – znamy się już chyba ponad ćwierć wieku – nigdy nie była pulchna. Autorka wykorzystała tę wyprawę nie tylko na wejście (nie lubi ona wojskowego określenia „zdobycie") na najwyższy i najsławniejszy górski szczyt świata, ale jako rasowa dziennikarka i reporterka także na poznawanie w okresie adaptacji organizmu do coraz bardziej rozrzedzonego powietrza okolic baz i obozów: klasztorów, osad i wiosek, krajobrazów.
Ciekawie je opisując i fotografując. Podobnie jak spotykanych ludzi. Również uczestników wypraw himalajskich, w tym Polaków nie tylko z kraju, ale i ze świata. Zgromadziła też mnóstwo informacji. Sporo w nich znalazło się we włamanych w tekst, przeważnie 1-2 stronicowych, blisko 40 „ciekawostkach". Oto parę przykładów. Pierwsza amerykańska wyprawa na Mont Everest zorganizowana w 1963 roku, w 10-tą rocznicę zdobycia go przez nowozelandzkiego wspinacza Edmunda Hillary'ego i Szerpę Tenzinga Norgaya, liczyła 19 wspinaczy, 32 Szerpów wysokościowych i 909 tragarzy, którzy w sumie wnosili 27 ton ładunków i sprzętu.
Jej budżet wynosił niebotyczną wówczas kwotę ponad 400 tys. dolarów. Na szczyt dotarło tylko 5 wspinaczy, 1 osoba zginęła. W 2012 roku na Górę Gór weszło od strony nepalskiej 406 osób – w tym towarzyszący wspinaczom Szerpowie, od tybetańskiej około 150. Statystyki odnotowały w latach 1953 – 2013 łącznie 6.208 wejść. Ludzi było mniej, bo niektórzy byli tam już po raz drugi, trzeci, a Szerpowie nawet ponad dziesiąty. Podczas prób wchodzenia, lub już schodzenia po osiągnięciu celu, zginęło lub zmarło z wyczerpania 251 osób. W tym również Szerpów, których organizmy lepiej przystosowane są do tamtejszych warunków ciśnieniowych.
Na „strefę śmierci" – powyżej 8 tys. m n.p.m., ale i trochę niżej, nie ma silnych... Wśród zdobywców Everestu większość: 2264 wspinaczy stanowili Nepalczycy, głównie Szerpowie. Po nich Amerykanie: 563, Brytyjczycy: 264 i Japończycy: 169. Polaków i Polek dotarło na szczyt dotarło – do sierpnia 2013 roku – 38. Ich pełna lista wraz z latami tego sukcesu jest oczywiście w tej książce. Najobszerniejszą jej część stanowi kalendarium wyprawy. Dalekie jednak od przeważających w takich przypadkach suchości i skrótowości opisów trudności i osobistych przeżyć. Autorka pisze także o miejscach – poza bazą i kolejnymi obozami adaptacyjnymi – które odwiedza, spotykanych ludziach, warunkach bytowania uczestników wypraw.
Ciekawie także o sprawach normalnie przyziemnych lub wstydliwych. Jak wygląda nocowanie w namiotach – przypomnę: maleńka, międzynarodowa grupka, w której na szczyt wchodziła Monika, do celu dotarła dopiero 50–tego dnia wyprawy – przy 10 i więcej stopniowym mrozie na zewnątrz. Sprawy higieny czy korzystania z toalet lub miejsc, w których załatwia się te potrzeby w tak ekstremalnych warunkach. Bądź m.in. informacji, że beczki z fekaliami Szerpowie znoszą na dół do wioski, gdzie można je zostawić. Nie brak także opisów momentów własnej słabości psychicznej i fizycznej, nawet załamania, czy chęci powrotu do cywilizacji przed osiągnięciem celu.
Podobnie jak rozważań na temat sensu i celowości takich wypraw oraz ich realiów. Zwłaszcza szokującego byłą harcerkę i nadal aktualną przewodniczkę górską oraz pilotkę turystyczną brutalności niepisanego „prawa najwyższych gór": radź sobie sam. Zacytuję: „To, że na Evereście ludzie beztrosko mijają wspinaczy umierających tuż przy poręczówkach, nie udzielając im pomocy, to niestety przykra prawda". Są też opisy śmierci, z którymi zetknęła się podczas tej wyprawy. Także ludzi, których wcześniej poznała. Lub doświadczonych himalaistów. Np. 34 – letniego Koreańczyka Hung Ho – Seo, który już wcześniej zdobył 12 z 14 ośmiotysięczników Korony Himalajów, w tym Everest, na który wszedł w masce tlenowej. Postanowił powtórzyć wejście bez maski.
Zmarł z wyczerpania. Tego samego dnia zmarł też 35-letni wspinacz z Bangladeszu. Na wysokości 8600 m n.p.m., podczas schodzenia z osiągniętego szczytu Everestu. Na jego zamarznięte zwłoki – co się dzieje z ciałami tych, którzy umierają w najwyższych partiach góry tej można przeczytać w książce – natknęła się Monika następnego dnia podczas „szczytowania", czyli wchodzenia na szczyt Mont Everestu. Jest to jeden z najlepszych opisów, a zarazem fragmentów kroniki wyprawy. Z ważnym pytaniem postawionym przez autorkę podczas schodzenia z tej góry, już znacznie niżej, poza strefą zagrożeń.
O odpowiedzialności ludzi za siebie i innych w tak ekstremalnych warunkach. I szczere wyznanie po powrocie do Warszawy: „Wcale nie jest tak, że wyprawa na Everest to „przyjemność" i beztroskie wakacje". Niejako pod adresem tych, którzy zazdrościli i zazdroszczą jej tej wyprawy. Bo wbrew dosyć powszechnym, głównie dzięki nieodpowiedzialnym mediom, opiniom, że obecnie na Everest może wejść każdy, a jeżeli nie daje rady, to go wniosą, jest to nadal wyczyn wymagający kondycji i przygotowania. Góra pochłaniająca co roku nowe ofiary. Do licznych plusów tej książki o których już wspomniałem, muszę dodać jeszcze jeden.
Autorka zastosowała w niej system odnośników „Z perspektywy czasu". Informuje w nich o dalszych losach ludzi z którymi zetknęła się w trakcie wyprawy i co opisała na gorąco. Czy dotarli na szczyt, jak potoczyły się ich losy? O paru również, że niestety stracili życie. Jest to więc naprawdę świetna książka. Doskonale napisana, co w przypadku Moniki nie stanowi nowości, znakomicie ilustrowana. Zdjęcia nie tylko są świetne, ale wstawione tam, gdzie powinny być zgodnie z narracją. Zarówno autorce jak i wydawnictwu należą się gratulacje za napisanie i wydanie tej książki. Przy czym w tak krótkim czasie oraz pięknej szacie graficznej. Zachęcam wszystkich nie tylko zainteresowanych górami, do jej lektury.

EVEREST. GÓRA GÓR. Autorka, także ponad 180 zdjęć, Monika Witkowska. Wydawnictwo Helion, wydanie I, Gliwice 2013, str. 320, cena 39,90 zł.

{jumi [*6]}

Dodatkowe informacje

  • Wydawca: Helion
  • Język: polski
  • Gatunek: literatura
  • ISBN: 978-83-246-8510-3
  • Recenzent: Cezary Rudziński
  • Data recenzji: 2013_11_19
  • Ocena recenzji: 4

a