Pomimo końcówki okresu wakacyjnego, chętnych do udziału w niej znalazło się o wiele więcej. Program był bowiem bardzo ciekawy, warunki podróży, z dolotem z Warszawy samolotem do Gdańska luksusowe, podobnie jak zakwaterowania i wyżywienie. Pogoda była wspaniała, wyjazd był jednak zdecydowanie za krótki. Trwał niewiele ponad dwie doby i naprawdę z bólem serca tylko pobieżnie mogliśmy zapoznać się z większością zaproponowanych przez gospodarzy miejsc, zabytków i obiektów.
Zwłaszcza, że na przykład w Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku znajdowały się prawdziwe skarby, a my musieliśmy ograniczyć się do obejrzenia tylko jednej, choć bardzo ciekawej ekspozycji, bądź w tempie „japońskim" przebiegać przez zabytki czy świątynie, lub wręcz tylko przechodzić obok nich. Do niektórych nie udało nam się dotrzeć, gdyż znajdowały się poza ustaloną trasą i nie starczyło czasu, aby z niej zboczyć. Mimo, iż pozostał ogromny niedosyt i tak wrażeń było mnóstwo.
Przynajmniej kilka miejsc i obiektów w których byliśmy zasługuje na szerszą prezentację, o czym wkrótce napiszę, ograniczając się na razie do ogólnej relacji z tej podróży. Naszą bazą noclegową był znany hotel i ośrodek Spa „Dolina Charlotty" w Strzelinku, w pobliżu Ustki. Program turystyczno-poznawczy rozpoczął się, jak już wspomniałem, od krótkiego, 1,5–godzinnego spływu kajakowego po Słupi na trasie Bydlino – Wodnica. Miejsce jego startu okazało się wyjątkowo piękne. Skąpane w zieleni i kwiatach na brzegu dosyć wartkiej w tym miejscu rzeki.
Z mety w Wodnicy szybko dojechaliśmy do Swołowa, jednej z atrakcji, o której napiszę trochę szerzej osobno. To ta wieś, w której realizowany jest, kosztujący niemal 5,8 mln zł i finansowany w prawie 73 proc. ze środków unijnych, projekt „Wzmocnienie potencjału turystycznego „Krainy w kratę" – rekonstrukcja zagrody Albrechta w Swołowie". Termin ten, określający obszar Pomorza Środkowego którego dominującym elementem krajobrazu wiejskiego jest zachowane XVIII-XIX–wieczne budownictwo szkieletowe, wymyślono dopiero w 1996 roku.
Stanowi on jego znakomitą charakterystykę. Domy, stodoły, spichrze, kuźnie, a nawet dwory, kościoły i kilkupiętrowe budynki w miastach zbudowane jako drewniane, pomalowane na czarno konstrukcje wypełnione białymi ścianami, spotykaliśmy w trakcie tej podróży nie tylko na wsiach, ale także m.in. w Ustce i Słupsku. W Swołowie, wsi zbudowanej na planie owalu dookoła stawu, o której najstarsze wzmianki pochodzą z roku 1230 (!) zachowało się ich sporo.
Już 15 z nich należy do tutejszego oddziału Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku i stale przybywają nowe. Są wśród nich domy mieszkalne, stodoły, kuźnia, remiza, dom chlebowy oraz gospoda. Mieliśmy okazję zapoznać się z najważniejszymi, ich historią oraz rekonstrukcją. Obejrzeliśmy umieszczone w przystosowanych do tego dawnych stodołach ciekawe wystawy: „Kraina w kratę", „Historia magistra Vitae est" oraz „Tradycje tkactwa na Pomorzu". Otrzymaliśmy też sporo publikacji na temat ocalania dziedzictwa przeszłości tej ziemi.
Pyszny był obiad – placki ziemniaczane wypełnione mięsem – w regionalnej „Gospodzie pod Wesołym Pomorzaninem" mieszczącej się w jednym z budynków Zagrody Albrechta. Ma ona w menu mnóstwo smakowitych dań zarówno pomorskich np. żurek na gęsinie, jak i bardziej kojarzących się ze Wschodem, z którego po zmianie granic Polski w 1945 roku przybyli tu nowi osadnicy. Zamówić więc można także chłodnik, pierogi z kaszą gryczaną, serem i sosem z kurek, pierogi ruskie z sosem miętowym, pielmieni, bliny gryczane ze skwarkami, bliny z jagodami lub porzeczką, czy zawijańce z młodej kapusty.
Być może źródłem takiego menu jest również młoda Białorusinka Ksenia która nas obsługiwała, mieszkająca od dawna z rodziną w Polsce. Ale jest to gospoda warta polecenia, podobnie jak i muzeum na terenie którego działa. Popołudnie tego obfitującego w atrakcje dnia spędziliśmy w Ustce. Poznając to miasto, w którym część z nas była po raz pierwszy, a większość dosyć dawno, „w biegu", z przewodnikiem Marcinem Barnowskim. Przejście głównymi ulicami tego uzdrowiska oraz miasta wypoczynkowego, rybackiego i portowego, które powoli zaczyna już zamierać po letnim wakacyjnym szczycie, pozwoliło zobaczyć jak bardzo jest zadbane i atrakcyjne.
Widzieliśmy sporo „domów w kratę", tradycyjnych willi, blokowych „pamiątek po PRL" i nowego budownictwa. Wpadliśmy na chwilę, bo trudno to inaczej określić, do Muzeum Ziemi Usteckiej, aby zobaczyć najważniejsze w nim eksponaty, a przy okazji wystawę sztuki o tematyce erotycznej. Z zewnątrz „rzuciliśmy oczami" na kościół p.w. Najświętszego Zbawiciela, stare spichlerze, pomnik miejscowej Syrenki nad kanałem portowym oraz zacumowane w nim statki rybackie i okręt wojenny. Podziwialiśmy piękną panoramę miasta, morza oraz plaży z 21–metrowej wysokości latarni morskiej zbudowanej w 1892 roku.
Nasz przewodnik sporo uwagi poświęcił nowej, dopiero właściwie powstającej, atrakcji Ustki – rewitalizowanym poniemieckim bunkrom Baterii Luftwaffe Blüchera na wydmach po zachodniej stronie kanału portowego, w pobliżu trzeciego mola. Kolację mieliśmy w restauracji o zachęcającej nazwie „Siódme Niebo", mieszczącej się w piękne utrzymanym, 3-piętrowym domu w centrum Starej Ustki. Podobno najlepszej w mieście, chociaż nie tylko mnie jej menu, owszem, ciekawe, nie powaliło jednak na kolana. Główną atrakcją była jej specjalność: gorąca przystawka „Ale ryba". Wielki, 4-kilogramowy łosoś, pieczony w grubej warstwie morskiej soli, a następnie podawany z całym ceremoniałem rozbijania na oczach gości tego słonego, białego pancerza i wydobywania z niego porcji. Oryginalne, niezłe, ale jadałem jednak smaczniejsze łososie. Dania główne do wyboru: Polędwiczki wieprzowe w sosie winno-balsamicznym lub Dorsz smażony na maśle podawany z ratatouille warzywnym, sosem pomidorowo-bazyliowym i ziemniakami gotowanymi oraz deser Creme brulee z informacją: „Panna Cotta to XIX-wieczny deser z Piemontu podany tym razem z syropem z zielonej szyszki sosny" poza nazwami nie wyróżniały się niczym szczególnym.
Popołudnie i wieczór w Ustce zakończyliśmy spacerem po dosyć jeszcze ruchliwym jak na koniec wakacji i nieźle oświetlonym mieście. Ostatnim akordem było obejrzenie – niektórzy nawet na niej siedli – pomnika–ławeczki Ireny Kwiatkowskiej, która podobno często bywała w tym uzdrowisku. Z doszukaniem się podobieństwa w odlanej w brązie postaci do tak znanej i charakterystycznej twarzy aktorki – „kobiety pracującej, która żadnej pracy się nie boi" – mieliśmy trochę problemów. Może było już za ciemno. Ale wiemy przynajmniej, że moda „na ławeczki" dotarła także do Ustki. W roku przyszłym ma przybyć kolejna – piosenkarki, poetki i aktorki Agnieszki Osieckiej. Ona też tu bywała...
Ostatni dzień, faktycznie tylko pół, bo o 14.00 musieliśmy już jechać do Gdańska na lotnisko, spędziliśmy w Słupsku. W nim szczególnie, chyba nie tylko ja, odczuwałem niedosyt wrażeń. Przed neogotyckim ratuszem, aktualnie częściowo w remoncie, powitali nas przedstawiciele miasta oraz jego maskotka Niedźwiadek Szczęścia. Podobny – przynajmniej rozmiarami – do zakopiańskich (i z filmu Barei) białych niedźwiedzi, ale z bardzo ładną historią. W roku 1887 w okolicach Słupska znaleziono figurkę niedźwiadka z bursztynu.
Według ówczesnych badań był to amulet łowcy niedźwiedzi, a wiek znaleziska określono niezbyt precyzyjnie, co zresztą w przypadku bursztynu nawet obecnie nie jest proste, na lata od 1700 do 650 r. p.n.e. Nie zmienia to faktu, że Niedźwiadek był i jest o wiele starszy od miasta, którego stał się znakiem rozpoznawczym. Jego kopię można zobaczyć na I piętrze ratusza, obok eksponowanego klucza ozdobionego 12. bursztynami. On z kolei symbolizuje wejście Polski do Unii Europejskiej. Doskonale zachowane – to rzadkość w naszym kraju – neogotyckie wnętrza ratusza z 1901 r., z kolumnami oraz łukowymi sklepieniami korytarzy, gabinet burmistrza, sala obrad rady miasta itp. są bardzo ciekawe.
Ze szczytu ratuszowej wieży roztacza się ładna panorama miasta i jego okolic. Z zabytków gotyckich na pierwszym planie widać Bramę Nową z II połowy XIV wieku, wzbogaconą w 1650 r. o barokowy, metalowy hełm. W przeszłości mieściło się w niej więzienie, przędzalnia, warsztaty wojskowe. Po II wojnie światowej Muzeum Miejskie oraz Pracownia Sztuk Plastycznych. Obecnie na parterze jest sklep z dziełami sztuki i udającymi je pamiątkami. W dalszej panoramie miasta wyróżniają się cztery dominanty. Gotycki, trójnawowy Kościół Mariacki z II połowy XIV w. z masywną wieżą na planie kwadratu.
Trochę dalej cienka, strzelista wieża podominikańskiego kościoła św. Jacka, też gotyckiego z tego samego wieku oraz sąsiadująca z nim jego rówieśnica, 6-piętrowa Brama Młyńska odbudowana po zniszczeniach wojennych. Obecnie mieści się w niej pracownia konserwatorska Muzeum Pomorza Środkowego. Te zabytki, a także zbudowaną w XV w. ceglaną Basztę czarownic i kilka młodszych, m.in. Zamek Książąt Pomorskich z pocz. XVI w. oraz parę budowli szachulcowych, wśród nich XVIII w. Spichlerz Richtera, zdołaliśmy zobaczyć, a do kościołów nawet wejść na chwilę. Poza przewidzianą dla nas trasą zwiedzania znalazła się natomiast czwarta dominanta widoczna z wieży ratusza. Niegdyś kościół klasztorny norbertanek p.w. św. Mikołaja, gotycki z XIV w. odbudowany po II wojnie światowej – obecnie Biblioteka Miejska. Wyróżnia się wysoką, niezbyt masywną wieżą na planie kwadratu, zakończoną w narożnikach, to także dosyć rzadkie w naszym kraju, małymi, również kwadratowymi wieżyczkami. Zobaczenie jej z bliska trzeba było jednak odłożyć do innej okazji.
W Muzeum Pomorza Środkowego mieszczącym się w Zamku Książąt Pomorskich czekała na nas już bowiem przewodniczka po wystawie twórczości plastycznej Witkacego – Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zaś po niej, w mieszczącej się w piwnicach zamku restauracji „Anna de Croy", pożegnalny obiad. Kolekcja Witkacego stanowi chlubę muzeum i miasta. Jest bowiem największą tego artysty nie tylko w kraju, ale i na świecie. Liczy bowiem 233 pozycje, zarówno dominujące w jego twórczości portrety malowane pastelami na papierze, jak i rysunki, dwa portrety wykonane węglem, kilka obrazów olejnych i jedną akwarelę. Reprezentują one wszystkie okresy i fazy twórczości autora. Kolekcję tę muzeum zaczęło tworzyć kupując w 1965 roku 110 pasteli Witkacego od mieszkającego wówczas w Lęborku Michała Białynickiego-Biruli, syna Teodora, zakopiańskiego lekarza i przyjaciela artysty. W latach następnych dokupiono kilkanaście kolejnych rysunków i portretów od rodziny innego związanego z nim inżyniera i fotografa, Józefa Jana Głogowskiego. Ostatnim dużym uzupełnieniem zbioru było pozyskanie w 1974 roku 40 kolejnych prac od Włodzimierza Nawrockiego – dentysty zaprzyjaźnionego z Witkacym, który nimi rewanżował się za usługi stomatologiczne. Kolekcja była i jest stale uzupełniania. Znajdują się w niej również plakaty, rękopisy, dokumenty itp. W stałej ekspozycji w dwu salach na II piętrze eksponowanych jest ponad 100 prac, częściowo zmienianych co kilkanaście miesięcy, niestety w fatalnych warunkach. Pastele nie lubią światła, jest więc ono oszczędne. Przy czym obrazy i rysunki powieszone kilkupiętrowo, jedne nad drugimi, znajdują się za szkłem dającym odblaski. Dokładniejsze obejrzenie czegokolwiek okazuje się więc praktycznie niemożliwe. O fotografowaniu z oczywistych względów nie ma mowy. Muzeum spodziewa się jednak poprawy warunków lokalowych, będzie więc szansa na oglądanie prac Witkacego w bardziej sprzyjających warunkach. Jest to najsławniejsza kolekcja słupskiego muzeum. Ale oprócz niej posiada ono i eksponuje inne prawdziwe skarby, m.in. piękne XVII-wieczne, roboty gdańskich mistrzów, cynowe sarkofagi księżny Anny de Croy i ks. Ernesta Bogusława de Croy, haftowane chorągwie z tamtej epoki itp.
Ponadto dawną sztukę Pomorza od XIV do XVIII w. Są wśród niej średniowieczne rzeźby, późnogotycki poliptyk, też gdańskiej roboty, holenderskie gobeliny, średniowieczne zbroje i broń, kielichy mszalne i inne akcesoria kościelne, gdańskie meble, zabytki kowalstwa artystycznego. Obejrzeć można również porcelanę znanych manufaktur: miśnieńskiej i berlińskiej, fajanse z Delft, obrazy oraz grafikę. Muzeum posiada w zbiorach m.in. kilka grafik Daniela Chodowieckiego (1726-1801). A w sąsiadującym z Zamkiem Książąt Pomorskich Młynie Zamkowym eksponowana jest dawna i współczesna sztuka i rękodzieło ludowe Pomorza Środkowego.
Sporo ciekawych dzieł sztuki znajduje się również w zabytkowych świątyniach. Mam więc, i nie tylko ja, prawo odczuwania niedosytu. Tyle bowiem pięknych oraz ciekawych zabytków i obiektów znajdowało się w zasięgu ręki, ale na poznanie ich zabrakło czasu. Może uda się je zobaczyć przy następnej okazji. Pomimo jednak tego mankamentu, ta study tour była bardzo udana, ciekawa, dobrze przygotowana i zorganizowana. Za co naszym gospodarzom należą się podziękowania.
{gallery}9087{/gallery}
Podczas zwiedzania dopisywał nam humor, były również momenty „historyczne". Np. w Słupsku koło Bramy Nowej i stojącego tam zabytkowego tramwaju, które kursowały kiedyś po mieście, stoi jarmarcznego typu płótno z namalowanymi postaciami książąt pomorskich i otworami na twarze. Skorzystali z tego niektórzy uczestnicy tej podróży, m.in. Zbyszek Buczkowski, popularny aktor i członek honorowy SD-P „Globtroter", który „wcielił się" w postać ks. Bogusława X.
Michał Fajbusiewicz „dał twarz" ks. Annie Jagiellonce, zaś dla prezesa Globtrotera, Sławka Bawarskiego znalazł się już tylko otwór w miejscu twarzy małego ks. Jerzego I. Oczywiście nie mogłem stracić takiej okazji i nie uwiecznić za zdjęciu całej trójki. Wrócę wkrótce, w osobno poświęconych im publikacjach, do najważniejszych miejsc o których napisałem.
{jumi [*6]}