poniedziałek, kwiecień 29, 2024
Follow Us
piątek, 03 styczeń 2020 12:54

Kremlowskie kłamstwa i półprawdy oraz fakty Wyróżniony

Napisane przez Cezary Rudziński
Oceń ten artykuł
(3 głosów)
A dziadkowie, jako krewni „wroga ludu”, wywiezieni zostali przez stalinowskich siepaczy do Kazachstanu, skąd nie wrócili. Dziadek w momencie deportacji miał 75 lat. Do tej pory nie udało mi się dowiedzieć gdzie i kiedy zmarli A dziadkowie, jako krewni „wroga ludu”, wywiezieni zostali przez stalinowskich siepaczy do Kazachstanu, skąd nie wrócili. Dziadek w momencie deportacji miał 75 lat. Do tej pory nie udało mi się dowiedzieć gdzie i kiedy zmarli Cezary Rudziński

Głośny ostatnio propagandowy atak Władimira Putina na Polskę i, na szczęście nieudana, próba fałszowania historii naszej i Europy XX wieku, a zwłaszcza lat 30-tych, skłoniła mnie do zabrania głosu.

Nie zajmuję się dziennikarsko tematyką historyczną ani polityczną, ale należę do odchodzącego pokolenia, które wiele z wydarzeń, o których mówił rosyjski przywódca i kremlowscy propagandyści, w tym wnuk przestępcy przeciwko ludzkości Wiaczesława Mołotowa, widziało na własne oczy, a nawet uczestniczyło w nich. Przynajmniej zaś o tych, które były jawne, dowiadywało się na bieżąco.

Uważam z swój obowiązek podzielenia się częścią mojej na ten temat wiedzy, przeżyć i ocen. Mam do tego także dodatkowe moralne prawa. Przeżyłem bowiem, wraz z rodzicami i 2-letnią wówczas siostrą, koszmar niemieckich bombardowań oraz ostrzeliwań z karabinów maszynowych samolotów kolumn uchodźców przed nimi na drogach prowadzących na wschód. Kilkakrotnie znaleźliśmy się „oko w oko” ze śmiercią, widziałem jak płonęli żywcem i umierali inni, trupy ludzi i koni. Nie udało nam się, jak okazało się później na szczęście, dotrzeć do rodzinnego miasta Mamy – Lwowa, do dziadków i jej braci oraz jej rodzin.

Chwilowe schronienie znaleźliśmy w czeskiej kolonii Liplany pod Łuckiem, gdzie Tata leczył stopy poranione wielokilometrowymi marszami obok chłopskiego wozu, na który obcy ludzie zabrali kobiety i dzieci, ale dla mężczyzn nie było już miejsca. Ze względu na chorobę oczu, Tata nie mógł służyć w wojsku, co mu później nie przeszkodziło działać od grudnia 1939 r. do końca jej istnienia, w ZWZ-AK. Bez broni w ręku, ale na tyle skutecznie, że odznaczony został londyńskim wojennym Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Ponieważ pochodził z „Priwiślinskiego kraju” (Kongresówki), z młodości pamiętał język rosyjski.

Pakt Mołotow – Ribbentrop

I gdy wysłuchał 18 września 1939 r. w radiu któregoś powtórzenia haniebnego przemówienia Mołotowa, rodzice podjęli natychmiastową decyzję o powrocie do stałego miejsca zamieszkania, pod okupację niemiecką, mimo iż nie wiedzieli, co nas tam czeka. Udało się, chociaż w godzinach wieczornych tego dnia na szosie kowelskiej pod Łuckiem „zagarnęły nas” wkraczające oddziały RKKA (Armii Czerwonej).

Byłem świadkiem rozbrajania naszych żołnierzy, oddzielania od nich oficerów, zachowania wschodnich okupantów. Trochę szerzej napisałem o tym niedawno w reportażach z Wołynia, odwiedzając tamte miejsca po raz pierwszy po 80-ciu latach.
O zbrodniczym Pakcie Mołotow – Ribbentrop, a zwłaszcza o jego tajnym załączniku z mapą, dowiedzieliśmy się wiele lat później. Ale również niedawno miałem okazję obejrzeć oficjalną kopię tej mapy Polski podzielonej grubą czerwoną linią między dwu okupantów, której oryginał z zamaszystym podpisem zbrodniarza przeciwko ludzkości Stalina i hitlerowskiego ministra jest w zbiorach niemieckiego MSZ. A doskonała, kolorowa kopia, którą oglądałem, wystawiona w Muzeum II Wojny Światowej w Kijowie. Również o niej pisałem jesienią w reportażu z tego muzeum.

W tym miejscu muszę przypomnieć fakty, chyba pomijane w reakcjach na wypowiedzi Putina, który zarzucił naszemu przedwojennemu rządowi „kumanie się” z Hitlerem. Polska rzeczywiście miała z III Rzeszą Pakt o nieagresji, w rzeczywistości tylko o niestosowaniu przemocy, zawarty w 1934 roku i zerwany przez Hitlera w kwietniu 1939 r. po podpisaniu przez Polskę umowy z Wielką Brytanią o wzajemnej pomocy w przypadku agresji niemieckiej. Natomiast już w 1932 r. Polska zawarła z ZSRR Pakt o Nieagresji obowiązujący, po jego przedłużeniach, do 31.12.1945 r. Napaść na Polskę we wrześniu 1939 r. była więc także zerwaniem przez ten kraj, nie pierwsze i ostanie, jego międzynarodowych zobowiązań.

Mam moralne prawo

Wrócę jeszcze na chwilę do moralnego prawa, jakie mam do zabrania głosu w reakcji na słowa Putina. Pod okupacją niemiecką oboje moi rodzice działali w konspiracji antyhitlerowskiej. Ja również w niej uczestniczyłem, nie tylko ucząc się w tajnym gimnazjum im. Bolesława Chrobrego w Piotrkowie Trybunalskim, za co – kto o tym obecnie wie lub pamięta w Polsce, nie mówiąc już zagranicą, zarówno na zachodzie jak i wschodzie? – nie tylko nauczycielom, ale i uczniom, groziła wysyłka do obozu koncentracyjnego. Tym drugim w najlepszym razie na przymusowe roboty do Reichu.

Ale na miarę mojego ówczesnego wieku i wymogów konspiracji wykonywałem także różne zadania dla akowskiego podziemia. M.in. nosiłem meldunki i nieznanej mi treści informacje pisane na bibułce, z poleceniem natychmiastowego połknięcia w przypadku obławy, obserwowałem i zapamiętywałem wymalowane na drzwiach samochodów i innych pojazdów emblematy hitlerowskich jednostek wojskowych przerzucanych wiosną 1941 roku na wschód, jadących przelotową ulicą, przy której mieszkaliśmy, itp. Mamy również w rodzinie tragiczne karty.

Rozstrzelanie 29.6.1940 r. przez Niemców jednego z dwu najmłodszych braci Taty – Jerzego, uczestnika pierwszej konspiracji harcerskiej w naszym rodzinnym mieście. Zamordowanie przez zbirów NKWD, z formacji, której następcą była przecież KGB, z której wywodzi się Władimir Putin, w Kijowie, z tzw. „Ukraińskiej listy katyńskiej”, brata Mamy, Antoniego Rzepki, ppor. rezerwy WP i wybitnego lekkoatlety, mistrza i rekordzisty Polski w skokach o tyczce w latach 1925-1926. Jego grób, a ściślej nazwisko wykute w tym Memoriale wśród ponad 3 tysięcy polskich oficerów pochowanych w trzeciej „filii” Katynia w podkijowskim lesie w Bykowni, znalazłem tam dopiero w roku 2016.

Nie tylko w latach wojny

Też o tym pisałem. A dziadkowie, jako krewni „wroga ludu”, wywiezieni zostali przez stalinowskich siepaczy do Kazachstanu, skąd nie wrócili. Dziadek w momencie deportacji miał 75 lat. Do tej pory nie udało mi się dowiedzieć gdzie i kiedy zmarli. Dodam, że represje, jakich doświadczyła nasza rodzina, podobnie jak miliony innych rodaków, w rezultacie II wojny światowej wywołanej przez Hitlera przy pomocy Stalina i ZSRR, nie ograniczyły się do okresu wojny. Ojca, jako uczestnika akowskiego podziemia, stalinowska bezpieka usiłowała dopaść już jesienią 1945 r. aresztując pod zarzutem, że nie ujawnił się.

Miał na to jednak jeszcze 2 tygodnie, więc po chyba 2 tygodniach przesłuchań został zwolniony i, oczywiście, musiał ujawnić się przed Komisją Likwidacyjną AK. Dopadli go pod innym pretekstem w 5 lat później. Z 6-letniego wyroku politycznego odsiedział w 13 aresztach, więzieniach i obozach blisko 4 lata – do amnestii. A ja w tym samym roku 1950 przeszedłem kilkunastotygodniowe śledztwo w stalinowskiej katowni bezpieki (podczas wojny gestapo) „Na Anstadta” w Łodzi, z art. 86 kkWP („Próba obalenia ustroju ludowego państwa polskiego”) w związku z wcześniejszą działalnością harcerską.

Pomimo tych osobistych i rodzinnych doświadczeń nie jestem wrogiem Rosji. Wręcz przeciwnie, uważam się za jej przyjaciela, do czego przyznawanie się obecnie nie jest popularne. Jestem jednak wielbicielem rosyjskiej muzyki klasycznej, literatury, teatru i sztuki.
To rezultat wielu podróży do Rosji w ciągu paru dziesięcioleci oraz kontaktów z tamtejszymi przyjaciółmi. Z których, niestety, rówieśników już nie ma, bo tam nie żyje się aż tak długo. Ale ta sympatia oraz przyjazny stosunek do Rosji i Rosjan, oczywiście nie wszystkich, to przede wszystkim rezultat moich studiów.

Dlaczego lubię Rosję?

Tak się złożyło, że mam za sobą nie tylko ekonomiczne i pomagisterskie dziennikarskie, ale również magisterium z rusycystki jako literaturoznawca. A pracę magisterską o prozie Mikołaja Gogola w polskiej krytyce literackiej napisałem, tak jak wówczas inni absolwenci filologii obcych, po rosyjsku, chociaż na polskim uniwersytecie. Studiując równocześnie także język oraz dosyć rzetelną (W czasach stalinowskich! Ale Biblioteka Waryńskiego w Łodzi miała, i mam nadzieję, że posiada nadal, z tego zakresu oraz literatury rosyjskiej, także międzywojennej emigracyjnej, znakomity księgozbiór, a my znakomitych wykładowców) historię Rosji oraz jej bogatą kulturę.

Opublikowałem z Rosji wiele pozytywnych reportaży o zabytkach i innych atrakcjach turystycznych. Uznanie mnie za jej wroga jest więc niemożliwe.

Wrócę jednak do jeszcze paru tematów i zarzutów wobec Polski poruszonych przez Putina, sugerując równocześnie krytyczne podjęcie ich przez bardziej ode mnie kompetentnych historyków. Pierwszy to Zaolzie. Łączenie Polski z Układem Monachijskim jest kłamliwym nadużyciem. Przyłączenie w tamtym momencie tego skrawka ówczesnej Czechosłowacji do Polski było fatalnym błędem politycznym naszego przedwojennego rządu. Za co po 1989 roku III RP oficjalnie przeprosiła Czechów i Słowaków.

Na marginesie: nadal jestem szczęśliwy, że w sierpniu 1968 r. podczas agresji ZSRR i wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, przebywałem w sanatorium. Gdyż oficerowie rezerwy WP, a byłem nim tak jak wszyscy absolwenci ówczesnych uczelni wyższych „zdolni do noszenia broni”, przy tym mówiący i piszący również po czesku, byli bardzo poszukiwani oraz wcielani do służby czynnej w kraju sąsiadów. Wracając do Zaolzia i 1938 roku. Pamiętam ówczesną propagandę i powszechną radość z okazji „Powrotu do Macierzy” tych ziem.

Sprawa Zaolzia

Był to akt sprawiedliwości dziejowej, bo przecież w czasie, gdy Polska odpierała w 1920 r. bolszewickie hordy ratując kraj i Europę od tej zarazy, Czechosłowacy złamali decyzję Konferencji Ambasadorów dotyczącą przebiegu granicy z Polską i siłą przyłączyli do siebie tereny zaolziańskie, z przeważającą wówczas, nawet znacznie, polską większością wśród mieszkańców. I tak już zostało. Ale moment na odzyskanie tych terenów był fatalny i odbija się nam czkawką dotychczas. W przypadku ówczesnej Czechosłowacji Putin odgrzewa stary stalinowski „pomysł” pomocy zbrojnej ZSRR temu krajowi.

Zarzucając nam, że nie mogła zostać ona zrealizowana, bo Polska nie dała się na to nabrać i nie „przepuściła” Armii Czerwonej przez swoje terytorium. Aż dziw bierze, że poważny polityk powtarza tę propagandową brednię udając, że nie wie, lub nie rozumie, że Stalinowi nie chodziło o rzeczywistą pomoc Czechom i Słowakom, lecz osiągnięcie tego, co nie udało się bolszewikom w 1920 roku. Zajęcie Polski, a przy okazji może i Czechosłowacji, w której legalna partia komunistyczna była w latach międzywojennych silna. Gdyby krasnoarmiejcy wówczas raz do nas weszli, już byśmy się ich nie pozbyli przez wiele lat.

Kolejny antypolski wątek w wystąpieniach Putina, rozwijany dosyć brutalnie przez kremlowską tubę propagandową, kanał TV Rossija, który oglądam z coraz większym trudem nie zawsze wytrzymując nerwowo ze względu na jego kłamstwa i fałsze, dotyczy polskiego antysemityzmu oraz, rzekomo, zaplanowanego udziału Polski w Holocauście. „Rossija” pokazała np. kilka dni temu sceny rozstrzeliwania Żydów, z obozów zagłady, getta itp. w takim kontekście, jak gdyby uczestniczyli w tym także Polacy. Ze scenami prowadzenia kolumny Żydów konwojowanych przez żydowską policję i komentarzem, że uczestniczyła w tym również polska okupacyjna.

Nie tylko polski antysemityzm

W przypadku antysemityzmu nie mamy, niestety, czystego sumienia. Antysemityzm był przed wojną – pamiętam akcje bojkotu żydowskich sklepów, zdarza się i obecnie. Podobnie jak rasizm zdecydowanie za mało energicznie, moim zdaniem, tępiony przez władze i wymiar sprawiedliwości. Miały u nas miejsce haniebne, także zbrodnicze, wydarzenia zarówno w trakcie wojny jak i po niej. Trudno bronić zaatakowanego, chociaż prywatnego poglądu ambasadora Józefa Lipskiego. Ale wyrażony on został w czasie, gdy późniejszy Holocaust nie mógł nikomu pojawić się nawet w najbardziej koszmarnym śnie.Trzeba jednak wiedzieć i pamiętać, że wówczas nie tylko w Niemczech i Polsce, ale także we Francji oraz innych krajach zastanawiano się jak rozwiązać „problem żydowski” – nie chcącej się asymilować ani chociażby integrować, tej licznej społeczności. Rozważano przecież, całkiem poważnie, jej przesiedlenie na Madagaskar. Bo na Palestynę administrowaną wówczas przez Brytyjczyków, nie było ich zgody. Przypominając fakty donoszenia przez ludzi z polskiego marginesu społecznego na Żydów, szantażowania ich itp. nie wolno jednak przemilczać faktu likwidacji setek tych „szmalcowników” na mocy sądowych wyroków polskiego Państwa Podziemnego.

A także, jakże licznych przykładów ratowania Żydów, o czym świadczy liczba „Sprawiedliwych wśród narodów świata”, nierzadko za cenę życia własnego i rodziny. Widziałem z tej strony drutów getto, gdyż w moim rodzinnym mieście powstało ono, jako pierwsze, w okupowanej przez Niemców Europie. I trupy ludzi zastrzelonych przez nich przy drutach, gdy chcieli dostarczyć Żydom coś do jedzenia.

Jeżeli chodzi o pogromy Żydów, to przecież narodziły się one przed wiekami w Hiszpanii. Przetoczyły przez wiele krajów, a samo słowo pogrom pochodzi z języka rosyjskiego, bo tam też nie należały one do rzadkości.

Mit „wielkiego zwycięstwa nad faszyzmem”

Także w latach II wojny światowej, czy po niej, że przypomnę chociażby sprawę „spisku żydowskich lekarzy”. Czy masową emigrację, gdy tylko stała się możliwa, radzieckich Żydów i osób, którym udało się zdobyć „żydowskie” papiery, nie zawsze oryginalne. Przecież „z raju” nie wyjeżdża się. Warto więc znać także własną historię, gdy zarzuty antysemityzmu, nawet jeżeli niekiedy słusznie, stawia się innym. Ale przecież nie o fakty w tym przypadku chodzi. Wszystko wskazuje na kolejne nadmuchiwanie balonu „Wielkiego Zwycięstwa nad faszyzmem”, którego 75 rocznica 9 maja 2020 r. właśnie jest przygotowywana.

Balonu, który należy przekłuwać faktami. Widzę w tym zadanie przede wszystkim dla rzetelnych i kompetentnych historyków tego okresu dziejów i dziennikarzy, którzy zebrane przez nich fakty spopularyzują tak, aby dotarły one również do odbiorców rosyjskich i w innych krajach, także zachodnich. Sugerowałbym przede wszystkim takie tematy, jak przypomnienie kompromitującej ZSRR wojny w 1940 r. z maleńką Finlandią. Współpracę ZSRR z niemiecką III Rzeszą w latach 30-tych. Wojskową, a także gestapo z sowiecką policją polityczną GPU, do której gestapowcy przyjeżdżali uczyć się tortur podczas przesłuchiwania więźniów.

I łączenia jej z genezą i przebiegiem wspólnej napaści na Polskę w 1939 r. Oraz konsekwencji tego dla wschodniego na nas napastnika. Przecież gdyby nie zajął on Zachodniej Białorusi i Ukrainy, to prawdopodobnie kontynuowano by budowę linii umocnień wzdłuż przedwojennej granicy polsko - sowieckiej. Czego zaprzestano „przesuwając” granicę na zachód, a tzw. Linia Mołotowa wzdłuż linii demarkacyjnej sowiecko – niemieckiej nie zdążyła jej zastąpić. Niemcy wjechali więc w ZSRR jak w masło, zajmując przy słabym oporze po dziesiątki kilometrów dziennie i docierając aż pod Moskwę i Leningrad.

Dwa miliony jeńców - milion kolaborantów

Nie sposób też pomijać wymordowanie przez Stalina czołówki sowieckich dowódców wojskowych w trakcie czystek lat 1936-1938. Zaś po wybuchu wojny faktu i skali amerykańskiej pomocy dla ZSRR w broni i sprzęcie, w ramach programu Lend - Lease, bez którego nie byłoby zapewne odparcia niemieckich najeźdźców spod Moskwy w zimie 1941 roku i wielu późniejszych zwycięstw. A były to gigantyczne dostawy na kwotę ówczesnych ponad 11 mld $ (blisko 200 mld $ obecnych), m.in. 15 tys. samolotów, 700 tys. samochodów ciężarowych, ponad 50 tys. terenowych, 7 tys. czołgów, znaczne ilości innego sprzętu i żywności.

Bardzo drażliwe w Rosji jest przypominanie faktu, że około 2 milionów sowieckich jeńców wojennych, poddało się, lub zostało wziętych do niewoli przez Niemców. Kilkaset tysięcy z nich zostało zamordowanych i zagłodzonych. Pamiętam ich kolumny, obdartych, głodnych, w bandażach, gnanych na zachód ulicą przed oknami domu, w którym mieszkaliśmy. I strzały ostrzegawcze konwojentów, gdy próbowaliśmy rzucać im chleb, którego i nam często brakowało. Nie wolno pominąć również, bo to także fakty starannie w Rosji ukrywane lub fałszowane, o około milionie sowieckich jeńców wojennych, którzy przeszli na służbę do Niemców. W różnych formacjach, nie tylko gen. Własowa.

Niektórych widziałem później: kozaków na koniach poganianych nahajkami, w niemieckich mundurach i tradycyjnych okrągłych czapkach z barankami, rozbijających się na ulicach mojego rodzinnego miasta. I trupy innych kolaborantów, chyba zmarłych w sposób naturalny, bo w tym czasie żadnych walk u nas nie było, wożone w szarych, papierowych workach na cmentarz ewangelicki. Oglądając w rosyjskiej TV popularne w ostatnich latach ogromne Marsze Pamięci z dużymi fotografiami przodków – żołnierzy walczących z Niemcami, przeważnie poległych lub zaginionych bez wieści, zawsze zastanawiam się: a ilu z nich poddało się, lub służyło Niemcom?

Zbrodnie NKWD

Lub ilu zostało zamordowanych przez oddziały zaporowe NKWD idące za frontem i strzelające do każdego, kto chciał się cofnąć. Zadaniem historyków wojskowości jest również przypomnienie lub zestawienie, bo dane te w większości są znane, kosztów tej wojny po obu stronach frontu wschodniego. Ilu naprawdę: 3-4-krotnie więcej samolotów i czołgów, a przede wszystkim żołnierzy sowieckich, zginęło lub zostało zniszczonych, aby to samo spotkało niemieckiego najeźdźcę? I jak wyglądała troska o żołnierzy i ich życie w Armii Czerwonej?

Przypomina mi się historia wyzwalania Poznania, gdy front stał już nad Odrą, a w mieście w ostatniej fazie bitwy bronił się jeszcze tylko niemiecki garnizon w Cytadeli, coraz słabiej ze względu na brak żywności, amunicji i beznadziejną sytuację. Ale ze „Stawki”, stalinowskiego sztabu generalnego, przyszedł rozkaz: za wszelką cenę zlikwidować ten opór do 23 lutego, bo tego dnia – w święto Amii Czerwonej, ma być w Moskwie oddany salut armatni z okazji „wyzwolenia” Poznania. Rozkaz wykonano, jego niepotrzebne ofiary leżą na poznańskim cmentarzu. Podobnych faktów jest zapewne więcej. Warto, aby i o nich wiedzieli współcześni Rosjanie.

Podobnie jak o rzeczywistej skali tego Wielkiego Zwycięstwa i jego następstw. Bo tego, że w pokonaniu militarnym hitlerowskiej III Rzeszy ZSRR odegrał istotną, chociaż nie najważniejszą rolę, jak tamtejsza propaganda wbija ludziom do głowy, nikt rozsądny nie zakwestionuje. Chociaż np. jakoś ostatnio w Rosji zupełnie pomija się udział I Armii WP w zdobywaniu Berlina w 1945 r. Oczywiście drugorzędny, ale była to tam przecież jedyna nie sowiecka armia koalicji antyhitlerowskiej. Zestawienie strat i ich proporcji powinno uwzględnić również sytuację gospodarczą krajów oraz ich ludności w 5, 10 czy nawet 15 lat po zakończeniu wojny.

Potrzebny prawdziwy bilans wojny

Z jednej strony w zniszczonych, pokonanych i rozgrabionych – to ostanie zwłaszcza na wschodzie, Niemczech. Z drugiej w ZSRR, przez lata głodującym, z kartkami niemal na wszystko. Mimo, iż w tym drugim przy odbudowie zniszczeń pracowały setki tysięcy niemieckich jeńców wojennych. Przypominając fakty dotyczące II wojny światowej i lat bezpośrednio powojennych, nie wolno pominąć również, co najmniej paru innych. Mordowania przez wycofujące się przed niemieckim frontem oddziały sowieckie więźniów. Ponad 4 tys. ofiar NKWD rozstrzelanych w więzieniu w Łucku 23.6.1941 r, gdzie byłem niedawno. Czy w katowni NKWD w dawnym zamku Sobieskich w Złoczowie.

Gdzie ta sama zbrodnicza formacja, poprzedniczka KGB, zamordowała w 1941 r. co najmniej 650 więźniów, głównie Polaków i Ukraińców. A to tylko dwa przykłady miejsc, w których byłem i zostały upamiętnione. Podobnych były dziesiątki, jeżeli nie setki. Trudno również pominąć rabunki i gwałty czerwonoarmistów w Polsce. Moich rosyjskich przyjaciół zaskakiwało, jak im opowiadałem, że podobnie jak oni oglądałem, tuż po przejściu frontu, wyświetlane w kinach sowieckie filmy propagandowe. M.in. „Oni walczyli o Ojczyznę”, „Tęcza”, „O szóstej wieczorem po wojnie” i wiele innych, oglądając sceny, jak bohaterscy krasnoarmiejcy szli do ataku z okrzykami: Za Rodinu! (Ojczyznę), Za Stalina!

Dawaj czasy!

Ale szokowało, że w mojej pamięci bardziej utrwaliły się inne sceny i okrzyki w świecie realnym. Wpadania tych „bohaterów” do polskich mieszkań, nawet robotniczych, z okrzykami: „Dawaj czasy!” (Oddaj zegarek!) – przedmiot marzeń każdego z nich. Przecież – to fakt historyczny, a nie wroga propaganda, że trzeba było retuszować słynne zdjęcie zrobione (pozowane po fakcie, ale to osobna historia) przez wojennego korespondenta Jewgienija Chałdeja. Przedstawiające żołnierza, najprawdopodobniej (początkowo podawano jego inną narodowość i nazwisko) Ukraińca Aloszę Kowalowa, zatykającego czerwony sztandar na kopule spalonego Reichstagu w Berlinie.

Ponieważ nad widocznym przegubem dłoni miał dwa czy trzy czy zegarki, musiano ich „nadwyżkę” usunąć. Nie sposób również nie przypomnieć masowych, do niedawna, a przez wiele ofiar nadal ukrywanych, gwałtów popełnianych przez „czerwonoarmiejców” na setkach tysięcy, jeżeli nie więcej, niemieckich kobiet i dziewcząt. I tysięcy urodzonych z tego w roku 1945 i 1946 dzieci, z których wiele nadal może nie mieć o tym pojęcia. Nie mam wątpliwości, że już część tych – powtarzam, niepodważalnych faktów, a nie kłamliwej kremlowskiej propagandy, stanie się szokiem dla większości Rosjan, ale również mieszkańców krajów zachodnich. Tego wymaga jednak prawda historyczna.

Kto sieje wiatr, zbiera burzę…

Zdjęcia autora

a