poniedziałek, maj 13, 2024
Follow Us
środa, 28 marzec 2012 06:19

Z plastikowym karabinem

Napisane przez
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Miłosz Kamil Manasterski Miłosz Kamil Manasterski

Bez okazji rozmawiamy o stanie wojennym z Miłoszem Kamilem Manasterskim, poetą i prozaikiem, członkiem Związku Literatów Polskich, twórcą i redaktorem naczelnym Magazynu ZLP, animatorem kultury. Czytamy w kolejności: najpierw wiersz, potem wywiad albo odwrotnie.

Czy pamięta Pan swój wiersz „Stan wojenny"?

Pewnie mam gdzieś w komórce. Trzymam w niej książki w PDF-ach. To taki stary wiersz. 13 grudnia dwa lata temu zadzwoniła do mnie teściowa i powiedziała mi, że przed chwilą w „Jedynce" czytany był mój „Stan wojenny". Ucieszyłem się, choć nikt nie pofatygował się, aby mnie powiadomić o wykorzystaniu praw autorskich. Wystarczyłoby napisać maila i powiedzieć o sprawie. Mówię to jako ciekawostkę.

Kiedy powstał ten wiersz: w czasie stanu wojennego czy później?

Nie mógł powstać w 1981 roku, bo miałem wtedy 4 lata. Wcześnie nauczyłem się pisać, ale nie aż tak bardzo. „Stan wojenny" powstał w 2003 roku i wiązał się z cyklem 5 wierszy, które ukazały się w „Sztuce czytania". Obecnie cykl ten rozbudowuję i może urodzi się z tego zbiór poświęcony latom 80. widzianym z perspektywy dziecka. Anegdot, różnych faktów trochę się zebrało w mojej głowie.

Jaka więc była geneza?

Podczas drugiej kampanii prezydenckiej Lecha Wałęsy był spot dotyczący stanu wojennego. Moja rówieśniczka, rocznik 77', wypowiadała się w nim, co pamięta z tamtego okresu. Opowiadała w nim takie szczegóły, że dla mnie to było irytujące. Pomiędzy tą kampanią wyborczą a napisaniem wiersza minęło trochę czasu, ale skłoniło mnie to do uporządkowania swoich wspomnień. Zapisania tego, co pamiętam i oddzielenia od tego, co później się dowiedziałem. Ten świat stanu wojennego jest bardzo wąski, to świat dziecka. nie chodziłem do przedszkola, nie miałem starszych kolegów, którzy mogliby mi opowiedzieć o internowaniach ich ojców. Nie czytałem gazet a w telewizji bajki były nadal takie same, może poza owym feralnym „Telerankiem" 13 grudnia...

Co czuł czteroletni chłopiec w pierwszym dniu stanu wojennego?

Nie wiedziałem do końca, co się dzieje. Był to stan lekkiego zagrożenia ale i radości, związanych z dziecięcą fascynacją wojskiem i wojskowością. Pamiętam, że zacząłem chodzić z plastikowym karabinem, chciałem pełnić warty w domu, w nocy. Dla mnie to była całkiem przyjemna wojna. Pod blokiem czekał schron (spakowałem się na wypadek ewakuacji, ale niestety...), wroga nigdzie nie było widać, więc czułem się bezpiecznie, za to nasza zwycięska armia prezentowała na ulicach prawdziwe czołgi. Co za radość dla dziecka! Gdyby nie zmartwieni dorośli, to można by powiedzieć, że było naprawdę świetnie.

Jaki jest Pana obecny stosunek do wydarzeń z początku lat 80.? Perspektywa dziecka jest przecież zupełnie inna niż dorosłego.

Chcę rozprawić się z tym pytaniem w nowym cyklu poetyckim i nie jest to kwestia tylko stanu wojennego, ale całej końcówki Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. 1989 rok jest bardzo ważną dla mnie granicą. Coś się kończy. Teoretycznie jest to bardzo pozytywne, ale dla mnie i mojego pokolenia oznaczało to koniec dzieciństwa. Myślę, że ludzie, których dzieciństwo przypadało na jeszcze gorsze lata, też je wspominają dobrze i nie da się z tym nic zrobić. Mamy skłonność do traktowania wszystkiego przed 89. jako czegoś miłego, sympatycznego. Dzisiaj wiemy, że to były złe czasy, w tym wierszu ta świadomość również się pojawia. Pozostaje jednak ta pierwsza warstwa, to, co zapamiętaliśmy. Są to różne smaki, których dziś już nie ma, np. pomarańcze. Gdy mama je obierała, to było je czuć w całym mieszkaniu, bloku, a może na całej ulicy. Czy one dzisiaj są tak nieekologiczne, że to już nie robi takiego wrażenia, czy też wtedy jako dzieci byliśmy uwrażliwieni na te bodźce?

Jeśli chodzi o ocenę stanu wojennego – teraz jest ona negatywna, nie mam tutaj żadnych wątpliwości. Gdybanie, co by było, gdyby... zostawmy historykom. Ja nim nie jestem. Już wtedy widziałem pewną groteskę PRL-u.

W czym się ona objawiała?

Pierwszy z brzegu przykład... W mojej podstawówce wszystkie klasy „c" były zuchowe, tak sobie ktoś z góry zaplanował. Trafiłem właśnie do „c". W czwartek wszyscy uczniowie od I do III klasy musieli przychodzić w mundurkach. Na którejś lekcji wyciągano nas na korytarz żeby ćwiczyć musztrę. Byłem szóstkowym i prowadziłem zeszyt, w którym miałem notować przewinienia moich kolegów. I nagle, w klasie IV nauczyciele powiedzieli nam, że to już koniec, że jesteśmy za starzy i nie musimy chodzić w czwartki w mundurkach. Za to możemy zapisać się sami do harcerstwa, żeby nosić mundurki po lekcjach. Oczywiście nikt już nie miał na to ochoty. Nie wiem, co było przyczyną, czy szkoła prowadziła jakieś statystki liczby zuchów a harcerzy już nie musiała mieć?

Szkoła po 1989 r. naprawdę bardzo się zmieniła, w przypadku mojej podstawówki zmienił się nawet szyld z nazwą patrona. Pojawiły się lekcje religii, które od razu straciły swój urok – jaki miały, kiedy chodziło się na nie wieczorem do Domu Katolickiego. Była tam sala teatralna, skrzypiące schody, tajemnicze zakamarki...

Od strony społecznej w PRL-u nie było takiej rozpiętości pomiędzy ludźmi, nie odczuwało się jej tak. Chodziłem do szkoły w większości z kolegami z mojego osiedla. Wszyscy mieliśmy takie same mieszkania a w nich mniej więcej to samo. Nawet jak ktoś miał więcej Pewexu od innych, to można było nadrobić kolekcją puszek po zachodnim piwie albo plakatami zespołów. Najzamożniejszy kolega w mojej klasie dostał na komunię zegarek elektroniczny z 14 melodyjkami, kiedy większość miała tylko siedem... W związku z tym Wojtek osobiście przejechał swój czasomierz rowerem... Taki crash test zrobił. Poza niewątpliwą wartością artystyczną i poznawczą tego happeningu (zegarek fajnie się rozpadł), było to dla nas znak, że Wojtek jest równy. Ma więcej kasy, ale nie zależy mu na niej. Dzięki Wojtkowi mogliśmy uczestniczyć w czymś, na co nas samych nie byłoby stać, bo kto by nam kupił drugi zegarek? I kiedy? Na bierzmowanie?

Myślę, ze czymś innym był schyłkowy PRL dla dorosłych, czym innym dla dzieci. Oczywiście dzisiaj wiem, że system dławił przedsiębiorczość, zmuszał do kradzieży, kombinowania, ale z perspektywy dziecka było fajniej, równiej. Zwłaszcza, jeśli bogatsi rozjeżdżali swoje zegarki.

Kiedy uświadomił Pan sobie, że socjalizm nie jest wcale czymś dobrym?

To się słyszało nieraz od dorosłych... Czas na samodzielne myślenie przyszedł właśnie w 1989 r.. Miałem wtedy 12 lat. Nadal byłem tylko biernym obserwatorem, ale już starałem się zrozumieć, co się dzieje. Teraz nie byłem wypraszany z pokoju, gdzie słuchało się „Wolnej Europy", potem mogłem nawet sam iść do kiosku i kupić „Wyborczą". Kibicowałem zmianom, na tyle ile byłem w stanie je pojąć. Zmieniły się podręczniki i cała obrzydliwość i okrucieństwo systemu zaczęło wychodzić na światło dzienne. Do tej pory źródłem informacji były rozmowy z dorosłymi opatrzone nakazem „ale żebyś dalej nikomu nie opowiadał". Teraz mówiło się głośno o Katyniu czy stalinizmie. To co było plotka, czy pogłoską, okazywało się historycznym faktem. A mimo to, dobre wspomnienia z dzieciństwa pozostały...


STAN WOJENNY (z tomiku "Sztuka czytania")

stan wojenny przyszedł 
znienacka pomiędzy jedną a drugą porcją
bajek o generale i jego dzielnej armii

poruszony do głębi
nie do końca zrozumiałym komunikatem
przewiesiłem karabin przez ramię
ustawiłem szeregi ołowianych wojsk
w szyku bojowym naprzeciw miejsca
z którego mógł nadejść przeciwnik

ale drzwi do mojego pokoju
otworzył sojusznik-ojciec
wziął mnie w ramiona i mocno przytulił
jakby chciał mi wynagrodzić te wszystkie lata
kiedy nie będzie mógł tego robić

plastikowe czołgi patrolowały mieszkanie
a z linii frontu przychodziły
coraz smutniejsze telegrafy

oddawałem przyczółek za przyczółkiem
pierwszy padł pokój w którym
słuchano Wolnej Europy
potem kuchnia i część korytarza

stan wojenny trwał do kolacji
rodzice kazali mi odłożyć karabin
każdą armię można wziąć głodem

w telewizji pokazali koksowniki
a ja pomyślałem że coś takiego
bardzo by mi się przydało

{jumi[*7]}

a