poniedziałek, kwiecień 29, 2024
Follow Us
niedziela, 03 październik 2010 12:29

Jan Fabiusz Wróbel o równości Wyróżniony

Napisane przez Jan Fabiusz Wróbel
Oceń ten artykuł
(5 głosów)
Jan Fabiusz Wróbel Jan Fabiusz Wróbel mat. pras.
Równość, równość... sporo o niej słyszymy. A za to, że jest to wartość pozytywna i przysługująca wszystkim, politycy powinni nam ją zapewnić!... Czyli moralny kac równości płac w wykonaniu Jana Fabiusza Wróbla.

Także Ruch Poparcia Janusza Palikota chce walczyć o równość płac kobiet i mężczyzn. Można rozumieć to zdanie w dwóch kontekstach. Pierwszy – to nie jest postulat. W tym wypadku można potraktować to jak zdanie wygłaszane przez kandydatki na Miss World – chcemy pokoju na świecie! Chcemy równych płac! Szlachetne bez wątpienia dążenie, z którym trudno się nie zgodzić. Możliwa jest jednak druga, groźniejsza interpretacja – pragnienie wprowadzenia równości w życie za pomocą rządu centralnego. Odgórne próby wprowadzenia równości odbijają się na społeczeństwie, i to szczególnie na tej jego części, którą docelowo zamierzamy ochraniać.
Jak obecnie ukształtowane jest prawo niedyskryminacji w zarobkach z/w na płeć? Kodeks pracy określa to zakazując jakiejkolwiek dyskryminacji ze względu na płeć, a bezpośrednio o zarobkach, że „Pracownicy mają prawo do jednakowego wynagrodzenia za jednakową pracę lub za pracę o jednakowej wartości". Dotyczy to zarówno pensji, jak i świadczenia w formie pieniężnej lub innej. W praktyce nierówności płac występują, są zawody gdzie mężczyźni zarabiają więcej, a są i takie gdzie mniej, z tym, że ten pierwszy przypadek występuje zdecydowanie częściej. Najprostszym sposobem byłoby ustalenie, że osoby na tym samym stanowisku i tych samych obowiązkach, mają zarabiać tyle samo. To pewnie mają na myśli feministki skandujące „Te same płace, za tą samą pracę". Zakładanie, że każda kobieta jest równa każdemu mężczyźnie ( i vice versa) jest jednak z gruntu niemądre – dzielimy się na jednostki o pewnych umiejętnościach i z tego powodu do pewnych zajęć nadajemy się lepiej (niż inni) a do innych nie. Obecnie, pracodawca może dzielić pracowników na lepiej i gorzej zarabiających biorąc pod uwagę ich umiejętności. Zabronienie mu tego wcale nie musi doprowadzić do tego, że kobiety będą w końcu miały równą pensję jak mają ich koledzy. Tak by się działo tylko w świecie, gdzie każdy i każda z nas miałaby równe umiejętności. A jeśli nie? Jeśli kobieta jednak będzie miała słabsze wyniki w pracy, jej szef może obniżyć jej zarobki do stosownego poziomu odpowiadającemu jej produktywności. W przypadku nielegalności takiego rozwiązania ma tylko wybór: zwolnić ją. Największe nierówności występują w zawodach kierowniczych, gdzie indywidualne umiejętności odgrywają znaczącą rolę. Powyższa ustawa odbiłaby się na każdej kobiecie która, słusznie lub nie, będzie postrzegana jako gorzej wykonywująca swoją pracę od reszty pracowników(w tym też i innych kobiet).
Sama nasuwa się tu druga droga osiągania równości zarobków: przy zatrudnianiu. Każdy ubiegający się o pracę o tym samym wykształceniu i kwalifikacjach musi dostać tą samą pensję. Wydaje się to rozwiązaniem problemu... Pojawia się tu jednak zasadnicze pytanie: Co to właściwie znaczy równość wykształcenia ? Nie można wymagać od pracodawcy szukającego anglisty by jednakowo oceniał osobę która ukończyła swoje studia w Warszawie i taką, która uczęszczała na uczelnię w Aberdeen czy Londynie. Redaktorzy gazet często patrzą przychylniej na kogoś po np. historii niż po dziennikarstwie. Do tego dochodzi szereg innych kwalifikacji nie branych oficjalnie pod uwagę – osobowość, prezencja, w niektórych zawodach mogą mieć krytyczną wartość, a niemożliwością jest ich obiektywne umieszczenie w CV. Prawo bez pardonu wprowadzające przymus równej płacy przy przyjmowaniu pracownika na jedno stanowisko, doprowadzi do analogicznej paranoi jak przykład poprzedni: kobiety o autentycznie niższych kwalifikacjach będą z góry odrzucane, zamiast otrzymywać po prostu odpowiednio niższe wynagrodzenie.
Zostaje jeszcze jeden argument, który może wysunąć obrońca rządu centralnego. Co z pracami mniej opłacanymi, np. urzędnika poczty lub ekspedienta? Powołując się na samych „obrońców" praw kobiet – często nierówności wynikają tu z samej natury kobiety – konieczności łączenia macierzyństwa i pracy zawodowej.
Czy jest to jednak argument uzasadniający interwencję państwa? Oczywiste, że kobieta która jest jednocześnie matką będzie w pracy mniej dostępna i przez to mniej wartościowa dla pracodawcy. Jestem jak najdalej od szykanowania kobiet stawiających życie rodzinne ponad karierę – jest to jej wolny, skądinąd godny pochwały, wybór. Uregulowanie prawne nakazujące płacenie jej takiej samej pensji, jak mężczyźnie lub kobiecie bezdzietnej wcale jednak nie zadziała na jej korzyść. W myśl „Niewidzialnej ręki" A. Smitha jeśli dwie strony zgodzą się na wymianę wierząc że przyniesie im ona korzyść, oboje na niej skorzystają. To działa na naszych oczach codziennie – idąc do sklepu po pięć bułek, wydam 1,85, i nie tracę na tym, że gdzieś indziej mógłbym je kupić za 1,50 – zapłaciłem za nie tyle, ile byłem gotów wydać. Przekłada się to i na przykład matki pracującej – będzie zarabiać ona mniej niż jej koledzy z pracy, bo jest mniej produktywna, jednak nadal będzie posiadać płatne zajęcie, umożliwiające jej dorzucanie się do domowego budżetu bez konieczności rezygnacji z pracy wychowawczej. W przeciwnym razie, w świecie przymusowo wprowadzającym równość, pracodawca jej nie zatrudni. Prawo idące dalej, nakazujące pracodawcy zatrudnienie, lub płacenie jej dalej na równych z resztą kadry warunkach, uderzy albo w pracodawcę, który będzie zmuszony utrzymywać pracownika nie w pełni dostępnego, albo kobietę, która może być wbrew swej woli zmuszona do wyrównywania swej produktywności przez dłuższą pracę i zmusi ją to do zaniedbywania swoich obowiązków domowych. I ograniczanie wolności pracodawcy, i ograniczanie wolności wyboru kobiety, będzie równie niesprawiedliwe.
Osobiście nie jestem fantastą. Nie wierzę, że wolny rynek sam z siebie zaprowadzi powszechną równość zarobków. Jestem za to przekonany, że państwo wprowadzając dodatkowe ustawy do Kodeksu Pracy, nie jest w stanie tej równości osiągnąć więcej. Cytując jednego z czołowych apologetów wolnego rynku, Miltona Friedmana – „Społeczeństwo, które dąży do równości kosztem wolności, skończy i bez wolności i bez równości. A społeczeństwo które za pierwszy cel stawia wolność, nie skończy z równością, ale będzie jej bliżej, niż jakikolwiek inny wynaleziony system".

{jumi [*7]}

a