piątek, maj 10, 2024
Follow Us
poniedziałek, 28 kwiecień 2014 08:46

Antypedagogiczny podręcznik od rządu

Napisane przez Gazeta Finansowa / Bogusław Śliwerski
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

W prowadzonej w kraju debacie na temat tzw. „darmowego „elementarza" dla pierwszoklasistów nie chodzi, o jakość kształcenia dzieci. Tu w ogóle nie chodzi o dzieci, tylko o kolejny manewr polityczny Premiera rządu, który - po wielkiej porażce z obniżeniem wieku obowiązku szkolnego oraz związanej z nią kompromitacji dwóch poprzednich szefowych resortu edukacji (Katarzyny Hall i Krystyny Szumilas) – musiał dokonać propagandowego show wprowadzającego na arenę nową, zupełnie niekompetentną minister Joannę Kluzik-Rostkowską.

Odwołano się do niezadowolenia rodziców dzieci rozpoczynających edukację, którzy narzekali na niezwykle wysokie ceny podręczników szkolnych i zbyt częste aktualizacje treści. Nowa ministra mogła zaprezentować się jako dobra, gospodarna matka, troszcząca się o budżety rodzin, obywateli i oferująca im wreszcie ulgę. I lud to „kupił", zaakceptował. Słupki sondażowe dla partii rządzącej lekko podskoczyły w górę.

 

Nikt nie będzie w takiej sytuacji stawiał fundamentalnych pytań o rzeczywiste powody i sens takiego rozwiązania, bo jesteśmy już wyćwiczeni dzięki licznym promocjom w hipermarketach do tego, że ktoś, coś rozdaje do posmakowania z nadzieją, że jednak wcześniej czy później klient to kupi. Rząd jednak niczego nie daje za darmo, gdyż podręcznik będzie finansowany z naszych podatków, a ten wydatek jest, najprościej mówiąc, zbyteczny. Tak jak w hipermarkecie nauczyliśmy się już nie reagować na kolejne promocje, zachęty, pokusy, bo wiemy, że sprzedający chce nam wcisnąć coś, czego normalnie, z własnej woli nigdy byśmy nie kupili, tak i w tym przypadku, nie tylko środowisko oświatowe, nie powinno tego zaakceptować. Nie będę szczegółowo analizował kwestii prawnej tego rozstrzygnięcia, chociaż jako związany z oświatą nie ukrywam swojego oburzenia na fakt zastosowania precedensowego odstąpienia przez władze od obowiązującego wszystkie podmioty państwowej edukacji prawa o zamówieniach publicznych. Wolałbym, by taka sytuacja była nie tylko uczciwa ekonomicznie, a więc żeby został rozpisany konkurs z klarownymi kryteriami dla zainteresowanych udziałem w nim kompetentnych podmiotów (uczelnie, wydawnictwa, niezależni autorzy), ale przede wszystkim, by było to rozstrzygniecie o charakterze pedagogicznym.

 

Podręcznik szkolny, a szczególnie elementarz nie może być składanką tekstów, schematów, tabel czy wykresów, które zostaną opracowane pod presją czasu i politycznego zamówienia. Podręcznika nie pisze się na kolanie, w kilka miesięcy, chyba, że traktuje się to zadanie antypedagogicznie. Być może komuś wydaje się, że elementarz można opracować tak, jak przygotowuje się w firmach kampanie reklamowe, ulotki, broszurki, książeczki dla naiwnych. Profesjonaliści wiedzą, że tak tworzy się kicz, którego nie obroni zakaz krytyki. Aktualizowanie podręczników, co 3 lata jest nonsensem, gdyż wiedza o świecie i o nas samych nie zmienia się pod dyktando ustawy czy rozporządzenia MEN. Pojawienie się w III RP ponad 20 wersji elementarzy odsłoniło bogactwo kulturowe, także graficznie i treściowe (chociaż tu wszystkie musiały być dostosowane do zmieniającej się podstawy programowej kształcenia ogólnego) było tylko i wyłącznie ofertą, z której nauczyciele mogli, ale nie musieli korzystać. Ani w Polsce, ani w żadnym innym kraju UE nie ma przymusu uczenia się z jakimkolwiek podręcznikiem szkolnym. Być może dlatego w niektórych państwach władze wprowadzają jeden darmowy podręcznik, by mogły z niego korzystać dzieci z środowisk ekonomicznie ubogich oraz dzieci pozbawione wsparcia w rodzinie. W końcu pani minister też posyła własne dzieci do szkoły prywatnej, słono za to płacąc, bo wie, że wysoka jakość edukacji musi kosztować.

 

Idea inwestowania w drukowany elementarz jest dla szkoły minionego stulecia. Nasze dzieci żyją już w innym ustroju i coraz intensywniej korzystają z rozwoju globalnej komunikacji i dostępu do światowych źródeł wiedzy. Bazowanie w dzisiejszej szkole na jednym podręczniku czyni edukację statyczną, adaptującą uczniów do jednej wersji ścieżki uczenia się, a nauczycieli zwalnia z jakiejkolwiek odpowiedzialności za ten proces i z ich dydaktycznej kreatywności. Dzisiaj, kiedy wielu szkołach są tablice interaktywne, a uczniowie przychodzą do nich z własnymi smartfonami czy tabletami, inwestowanie publicznych środków w pomoc dydaktyczną jest nie tylko archaiczne pedagogicznie, ale i pozbawione ekonomicznego sensu. Szkoła nie może być off-line (a w tej wersji edukacji potrzebny jest drukowany podręcznik), kiedy dzieci, ich rodzice i nauczyciele są on-line. Tak więc, rozwiązanie MEN jest wyrzuceniem publicznych pieniędzy w przysłowiowe błoto, a co gorsza - cofa polską edukację, o co najmniej 25 lat wstecz. Konserwatywno-populistyczna postawa władzy wobec szkoły opóźnia przejście do modelu kształcenia dynamicznego, elastycznego i rozwijania atrakcyjnej kultury zdobywania wiedzy i umiejętności, by rozmiłować dzieci do uczenia się przez całe życie.

 

Autor jest profesorem pedagogiki i przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.

 

Źródło: Polska The Times

a