czwartek, maj 09, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/1376.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/1376
czwartek, 03 czerwiec 2010 23:59

Hurghada - jak wsiąkałam w codzienność Wyróżniony

Napisane przez Kinga Kłosińska
Oceń ten artykuł
(2 głosów)
Hurghada - jak wsiąkałam w codzienność Fot. Kinga Kłosińska
Wyjechałam! Wyjechałam do Hurghady w Egipcie bez planu i pomysłu wiedząc tylko, że właśnie zaczynam realizować marzenie o życiu w kraju gdzie o 3 w nocy ulice pełne są ludzi, a słońce każdego dnia uparcie będzie zmuszać mnie do kupienia znienawidzonych okularów słonecznych.
Miska w kolorze słońca

Hurghad{jumi [*4]}a wydaje się być miejscem najłatwiejszym do życia dla Europejczyka, który próbuje osiedlić się w Egipcie. Mnóstwo turystów, przybysze z Europy mieszkający tu na stałe, nowopowstały Metro Market z włoskim makaronem i puszkami syropu klonowego i Costa Coffee dla tych, którzy nie wytrzymują przesłodzonego syropu kawowego serwowanego w tutejszych „coffe shopach".
Ja szukam tej drugiej Hurghady, na tyłach deptaka, bez turystów, z zakurzonymi półkami sklepów, mężczyznami w galabejach sączącymi swoją przesłodzoną herbatę w jednej z 1000 kawiarni i powrotów busem z bazaru z siatami pełnymi warzyw i owoców. Wiem, że zawsze będę obca ale może choć troszkę uda mi się wsiąknąć w normalny rytm życia?
Wynajęcie mieszkania nie stanowi tu żadnego problemu. Za 100 egipskich funtów za dzień, można znaleźć mieszkanie na kilka dni, tydzień, dwa.
Za rozsądną cenę można znaleźć przyjemne mieszkanie na kilka miesięcy. 250, 300 dolarów wystarcza na wynajęcie nieźle urządzonego studia lub trzypokojowego mieszkania.
Zamieszkałam na końcu Shery Street - szerokiej, pełnej sklepów ulicy. Drugie piętro, czysta klatka, Aszraf pełniący funkcję doormena pomaga mi wnieść walizkę. A więc – jestem! Trzy pokoje, otwarta kuchnia, niezła łazienka. W salonie nie ma okien, za to jest zupełnie nowy wiatrak do mielenia upalnego powietrza. I rzędy świetlówek na sufitach, które w końcu zmuszą mnie do kupienia pokaźnej paczki świec. Najgorzej jest w łazience. Ziemista cera, podkrążone oczy i w ogóle wszystko nie tak, długo trzeba przyzwyczajać się do porannego widoku własnej twarzy w oślepiająco białym, drżącym świetle.
Cudowne uczucie wsiąkania - jem frytki z gazety i mrożoną koftę z paczki. Jeszcze nic nie wiem. Gdzie kupić chleb i ile zapłacić za mleko żeby nie przepłacić 3 razy? Jestem turystką, a dla nas obowiązują często inne prawa. Jak kupić pół kilograma daktyli u sprzedawcy który mówi tylko po arabsku? A pęczek mięty, który leży schowany w kartonie więc nie można pokazać go palcem? Codziennie uczę się czegos nowego. Pytam o słowa sprzedawców, zaczepiam ludzi na ulicy i w sklepach. Mój ukochany notes zapełnia się arabskimi słowami.
Sprzątam, szoruję mieszkanie. Tu obowiązują wciąż nieco inne standardy czystości i choć klatka schodowa błyszczy moje różowe atłasowe zasłony nie widziały proszku przynajmniej od roku. Potrzebuję plastikowej miski i sznurka. I kredek do rysowania. Zapuszczona kuchenka, paczka kondomów na szafie - wspomnienie po poprzednich mieszkańcach. Mieszkania wynajmowane na jedną noc, sex za pieniądze, Europejki utrzymujące ślicznych, smagłych i zdeprawowanych arabskich chłopców i turystki szukających łatwych przygód, to druga twarz tego miasta.
Odpada kran, a spod zlewozmywaka cieknie woda. Nie jest źle. Kran gdzieś kupię, a jeśli dziś poproszę Aszrafa o wymianę rury za dwa, trzy dni pewnie będę miała nową. Zamiast talerzy mam metalowe miski. Jedyny nóż rozpadł mi się w rękach, jutro muszę kupić nowy. Jest dobrze.
Wieczorem staję na balkonie. Patrzę. Wsiąkam. Tu mieszkam. Mieszkam w Egipcie, szczęściara.

{gallery}1376{/gallery}

Co widać z balkonu

Ulica nie zamiera nigdy. Ludzie, klaksony, ktoś kogoś woła, ktoś się śmieje, taksówka goni za taksówką. Może pomiędzy 4 a 7 rano życie na chwilę przyczaja się i wycisza. Wtedy można spać. Energia miasta zmienia się, w nierozbudzonym świetle poranka snują się bezdomne psy, a sprzedawcy czynnych całą dobę sklepików drzemią z głowami zawiniętymi w arafatki. Jeśli ktoś lubi jogging to najlepsza pora na bieganie. Jeśli minie się hałdy śmieci na tyłach miasta można wybiec na pustynię. Albo biec pustymi ulicami w pięknym świetle poranka. Kilka godzin później ulice zapełnią się ludźmi i samochodami. Po porannej ciszy nie zostanie nawet nikłe wspomnienie. Nie będzie gdzie ukryć się przed hałasem. Emanacja witalności nie do powstrzymania.
Ulica to życie. Tu toczą się dyskusje o wszystkim, tu spotyka się znajomych i sąsiadów, otwarte na ulicę sklepy i kawiarnie nie mają drzwi. Te główniejsze są utwardzone, pokryte warstwą asfaltu, wszystkie boczne odarte z nawierzchni, zakurzone szarym pyłem, który osiada na wszystkim. Kiedy piorę t-shirty w mojej nowej żółtej jak słońce misce za każdym razem ze zdziwieniem przyglądam się czarnej od kurzu wodzie. Piorę na szczęście tylko t-shirty. Całą resztę za grosze oddaję do jednej z wielu pralni. Gotowe pranie przynosi pod moje drzwi miły Ahmad. Jak nie kochać tego życia.
Razem z moją ulicą budzimy się o 6 rano. Wtedy pod moim balkonem parkuje hałaśliwa śmieciarka, która zabiera odpadki z okolicznych budynków. Powoli zaczynam przyzwyczajać się do hałasu. W końcu to Egipt. Jeden pojemnik, a śmieci hałdy. Walają się wokół rozgrzebywane przez gromady dzikich kotów. Na szczęście nie śmierdzą, jeden Bóg raczy wiedzieć dlaczego.
Szybki prysznic i zbiegam po schodach do najbliższego sklepu z owocami. Po drodze mijam Aszrafa śpiącego na ławie ustawionej na klatce schodowej. Tu często doormeni mieszkają w ten przedziwny sposób. Gdzie mają swoje rzeczy i czy w ogóle je mają, wiedzą tylko oni.
Kupuję pół kilo daktyli – znów uczę się nowych słów. Daktyle to balah, melon – kantalope, bakłażan – bidingaan. Ciężko zapamiętać słowa, które z niczym się nie kojarzą. Pod moim jest balkonem maleńki sklepik spożywczy. Na zakurzonych półkach zapalniczki, papierosy, paczki z płaskim chlebem podobnym do pity, puszki z tłuszczem, paczuszki kawy. Wszystko to, co potrzebna do codziennego życia.
Na Shery Street można kupić wszystko. Są tu sklepiki z plastikowymi wiadrami i miskami, ciuchy, knajpy z shoarmą i plackami z bobiku, wózki z pieczonymi patatami, drogie podrabiane okulary przeciwsłoneczne, a nawet sklep zoologiczny w którym można wynająć psa na miesiąc lub dwa. To jednak dosyć droga inwestycja. Te psy to luksus dla turystów.
Samochody suną jeden za drugim trąbiąc co chwilę. Mężczyźni komentują przechodzące turystki. Zaczepiają, „so sexy, so nice" słyszę na każdym kroku. Trzeba nauczyć się być twardą i wyniosłą. Patrzeć przed siebie, zdjąć z twarzy uśmiech. Niestety, wiele Europejek szuka tu przygód nic więc dziwnego, że mężczyźni próbują. Miasto zdeprawowane - to ta druga, ciemniejsza strona. Tu zaczynają się bolesne historie kobiet, które zdradzone, oszukane i bez pieniędzy wracają do domów i piszą rozpaczliwe historie na internetowych portalach. Tak naprawdę wystarczy zachować nieco zdrowego rozsądku. „Jeśli pozwolisz, by obcy mężczyzna „do bad for you", on to zrobi, bo czemu nie. Ale wystarczy pokazać, że się nie zgadzasz, nie dać szansy" tłumaczy mi tę prostą zasadę zaprzyjaźniony Egipcjanin. Dziwna logika, ale logiczna muszę przyznać.
W godzinach południowych ulica nieco cichnie. Jest zbyt gorąco. Dopiero wieczorem zaczyna się prawdziwe życie. Ulice zaludniają głównie mężczyźni ale często spotykam także kobiety, często w chustach na głowach, czasem bez. Proces emancypacji rozwija się powoli. Ale chusta to nie tylko element wskazujący na przynależność religijną. Jest także czymś, co można nazwać modnym ciuchem. Chusty są kolorowe, z serduszkami z błyszczących dżetów albo w kwiaty, wiązane na różne sposoby, czasem po dwie naraz. Spacerując pomiędzy zapełnionymi o tej porze kawiarniami mijam pary z małymi dziećmi, mężczyzn trzymających się za ręce, co jest tu normalnym obyczajem często szokującym Europejczyków, którzy dopatrują się w tym homoseksualnych podtekstów. Tu mężczyźni całują się na powitanie, głaszczą po głowach. To normalne, a że inne...
Tylko na obrzeżach miasteczka, w okolicach targu rybnego można pośród parterowych domków bez wody i prądu zobaczyć ubrane na czarno kobiety o twarzach zakrytych szalami z wąską szparką na oczy. To jakby kawałek innego świata. Brudne dzieciaki bawią się wśród śmieci, kobiety niosą na głowach miski i torby z zakupami. Aż niewiarygodne wydaje się, że 500m dalej bogate Rosjanki na niebotycznie wysokich szpilkach zamawiają martini z oliwką w eleganckich restauracjach o niezłym designie, a w sąsiadującej z targiem marinie cumują jachty o niebotycznych cenach.

cdn... druga część opowieści 14.06

{jumi [*6]}

a