czwartek, maj 09, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/1451.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/1451
poniedziałek, 14 czerwiec 2010 18:05

Hurghada - jak wsiąkałam ciąg dalszy... Wyróżniony

Napisane przez Kinga Kłosińska
Oceń ten artykuł
(1 głos)
Ulica w Hurghadzie Ulica w Hurghadzie Fot. Kinga Kłosińska

Każdego dnia wsiąkam mocniej. Kulminacją jest zawieszenie sznurka do prania na balkonie. Obcasem szpilki wbijam gwóźdź i czuję, że teraz jestem stąd. Mam swój dom.

Poniżej druga częśc tekstu Kingi Kłosińskiej o Hurghadzie. Część pierwsza Hurghada – jak wsiąkałam w codzienność tutaj...

Jak wsiąka się w życie
W p{jumi [*4]}ierwszych dniach powstrzymuję się przed kupowaniem zbyt dużej ilości rzeczy. Później zaczynam rozumieć swoje przeczucia. Białe ściany chłodzą, a minimalizm koi oczy zmęczone gwarem i kolorami ulicy. Tworzę nawet teorię na własny użytek, która głosi, że my, mieszkańcy zimnego, mało ekspresyjnego kraju potrzebujemy w mieszkaniu wielu przedmiotów by zrekompensować braki w kontaktach z ludźmi, braki gwaru i żywotności. W kraju, gdzie życie jest nieograniczoną wibracją hałasu, kolorów, ludzi, przedmiotów - w domu wystarczy biel i kilka niezbędnych przedmiotów.
Uczę się nowego zwrotu - „fisz muszkela". Wszystko jest tu „fisz muszkela" czyli w wolnym tłumaczeniu, nie ma problemu. Nie ma problemu, bo wszystko da się załatwić tyle, że jutro. O przetkanie prysznica błagam Aszrafa przez dwa dni. „Fisz muszkela" słyszę codziennie. Czwartego dnia pojawia się Aszraf wyposażony w czrną gumową przepychaczkę. Po kilku przesłodzonych herbatach i długiej arabsko angielskiej rozmowie rusza do łazienki. I już, „Fisz muszkela, madame". „Thank you, Ashraf, im so happy now". Naprawdę jestem szczęśliwa. Może to my, ci z drugiego kontynentu jesteśmy zbyt pospieszni i niecierpliwi, myślę.
Zaczynam mieć kłopoty z robieniem zdjęć, bo wszystko zaczyna być naturalne: mężczyźni w galabejach, stragany z owocami, kozy biegnące środkiem ulicy, chłopcy roznoszący szklaneczki z herbatą po między wszystkimi sklepikarzami na ulicy. Z całej siły staram się zamienić bycie na patrzenie. Strzela migawka: dzieci na rowerach w cygańskich sukienkach, strzał - wózek z cudownie kolorowymi śmieciami, kolejny – mężczyzna w galabejii kupuje wielkie torby bananów.

{gallery}1451{/gallery}
Każdego dnia uczę się nowych rzeczy, w sklepach odnajduję dziwne produkty i wspomagana radami egipskich przyjaciół próbuję gotować tutejsze typowe potrawy. Rosół z makaronem w kształcie ryżu podsmażanym przed gotowaniem na tłuszczu jest najłatwiejszy. Potem przychodzi czas na zapiekankę z ziemniaków, pomidorów i cebuli, i mahszi czyli maleńkie papryczki i bakłażany faszerowane ryżem z pomidorami i gotowane w bulionie. Nauczyłam się też ścierać na tarce truskawki, zalewać wodą z cukrem i wstawiać do lodówki na kilka godzin. Genialny napój na upalne popołudnia. Po kilku dniach zmierzam nieśmiało do sklepiku, gdzie na ulicy zwieszają się ogromne połacie mięsa, a rzeźnik odcina z nich fragmenty „z metra". Aby otrzymać kawałek z mniejszą ilością tłuszczu trzeba wybłagać o „lahma hamra" czyli kawałek mięsa prawie czerwonego. W każdym razie takiego, gdzie białe pasy tłuszczu nie stanowią większej części. Na życzenie, jak w eleganckim sklepie, można zamówić mięso mielone, które na naszych oczach wyląduje w maszynce i zapakowane w woreczek trafi do naszych rąk.
Na głównej ulicy tzw. Sheraton street prawie nie bywam. Tłumy turystów i sprzedawców próbujących wciągnąć ich do swoich sklepów z podrabianymi papirusami, piramidami z plastiku i magnesami na lodówkę z zatopionymi we fluorescencyjnej masie miniaturowymi skorpionami. Shery to ładna ulica. Kolorowy tłum, eleganckie hotele, kawiarnie. Na ulicach słychać głównie język rosyjski. Ze względu na dosyć niskie ceny na pobyt tu może sobie pozwolić zamożna i ta mniej bogata klasa rosyjskich turystów. Rosyjskie szyldy i menu pisane po rosyjsku to teraz standard.
Można pójść do kina choć w repertuarze są z reguły filmy arabskie albo na dyskotekę do któregoś z niezłych klubów. Dla tych, którzy potrzebują strawy religijnej są kaplice: koptyjska, to ortodoxyjna, katolicka mniejszość egipska oraz katolicka, uwzględniająca potrzeby mieszkających tu na stałe Europejczyków.
Ja wolę oddaloną o 5 kilometrów dzielnicę Dahar. To prawdziwa Hurghada z dwoma bazarami, jeden turystyczno arabski, z ciuchami, walizkami i dywanami, drugi to typowy bazar warzywny. Handlowe uliczki, mniej turystów i tanie hoteliki dla Egipcjan i globtroterów. Jest tu park, w którym odbywają się spotkania hurghadzkiej polonii mam z dziećmi, ładny meczet i najbardziej kolorowa kawiarnia w Hurghadzie.
Trzecia dzielnica Hurghady to deptak i położone wzdłuż niego drogie, ekskluzywne hotele. Turystyczna enklawa dla lepiej sytuowanych turystów.
O atrakcje do zwiedzania raczej tu trudno. Akwarium, podróż łodzią o szklanym dnie, dwa meczety, sztuczne hotelowe plaże, to wszystko. Hurghada zaczęła rozwijać się niecałe 20 lat temu z maleńkiej rybackiej wioski. Napływ turystów i europejskich pieniędzy zamienił ją w najsłynniejszy, obok Sharm, egipski kurort. Atrakcją jest po prostu bycie tu.

Bezsenność w Hurghadzie

Życie Egipcjan nie jest tu wbrew pozorom łatwe. Większość z nich pracuje w branży związanej z turystyką. Mężczyźni przyjeżdżają do Hurghady z mniejszych miast, zostawiając rodziny aby zarobić na ich utrzymanie. Po kilku wynajmują niewielkie mieszkanka. Śpi się co prawda do 9, 10 ale z pracy wraca koło 23, 24. Tu nie ma szacunku dla snu. Wciąż dzwoni komórka, ktoś przychodzi, wychodzi. Sypiam zazwyczaj po 3, 4 godziny, trochę przerwy i kolejne dwie. Ale ciągłe niewyspanie jest niczym w porównaniu z faktem, że o trzeciej w nocy mogę zbiec po schodach i w sklepie naprzeciwko kupić świeże truskawki a w cukierni na rogu zamówić najlepszy deser świata czyli om ali - ciasto francuskie lub bułka zalana mlekiem i zapieczona z orzechami.
Zarobki są niskie. Ci, którzy nie mają stałego zatrudnienia zarabiają od kilku do kilkudziesięciu funtów egipskich dziennie. Znacznie lepiej prosperują właściciele niewielkich biznesów - kafejek internetowych, sklepików, salonów tatuażu. Ale na wystartowanie z biznesem potrzeba pieniędzy.
Także przybysze z europy często zatrudniają się tu w hotelach w charakterze guest relation, animatorów czy w obsłudze centrów nurkowych. Nie da się tu zarobić wiele ale przeżyć można, zwłaszcza w czasie europejskiej zaśnieżonej zimy.

Rozstanie
Po 6 tygodniach muszę wracać. Niespodziewana zmiana planów. Ciekawe kto zamieszka w moim mieszkaniu ze sznurkiem do prania i żółtą miską: jednodniowi kochankowie, Europejka próbująca, jak ja, nauczyć się nowego życia, chłopcy z Luksoru pracujący przy plaży jako sprzedawcy i masażyści? Wiem, że nie będzie na mnie czekało. Za kilka miesięcy wrócę i znajdę inne. Może z widokiem na pustynię? To nie jest moje ostatnie słowo. Wierzę, że Egipt poczeka na mnie - fisz muszkela.

{jumi [*6]}

a