niedziela, maj 05, 2024
Follow Us
×

Ostrzeżenie

JFolder::pliki: Ścieżka nie jest folderem. Ścieżka: /home/kur365/domains/kurier365.pl/public_html/images/19567.
×

Uwaga

There was a problem rendering your image gallery. Please make sure that the folder you are using in the Simple Image Gallery Pro plugin tags exists and contains valid image files. The plugin could not locate the folder: images/19567
czwartek, 11 grudzień 2014 00:00

Kurort z myszką u podnóża Matterhornu Wyróżniony

Napisane przez Elżbieta Sawicka
Oceń ten artykuł
(0 głosów)
Kurort z myszką u podnóża Matterhornu Fot.: Elżbieta Sawicka, Zermatt Tourismus, Alpine Center

Matterhorn, owiany legendą majestatyczny szczyt w Alpach Pennińskich, od zawsze budził podziw, respekt i lęk. Nazywany „górą gór" lub wspaniałą granitową piramidą długo uchodził za niemożliwy do zdobycia.

Jeden z symboli narodowych Szwajcarii, emblemat Alp, nie jest wcale najwyższym, ale dopiero szóstym pod względem wysokości szczytem alpejskim (4478 m n.p.m.). Leży na granicy szwajcarsko-włoskiej w kantonie Wallis. Włosi nazywają go Monte Cervino, Francuzi – Mont Cervin.

Dramat sprzed 150 lat

14 lipca tego roku huknął w Zermatt salut armatni. Siedem wystrzałów, dokładnie o godzinie 13.40. W tym samym momencie ruszył timer ustawiony na Bahnhofplatz przez znaną szwajcarską firmę Tissot. Będzie odliczał dni, godziny i sekundy aż do 14 lipca 2015 roku, kiedy to zaczną się uroczyste obchody jubileuszowe. Upamiętnią siedmiu śmiałków, którzy 150 lat wcześniej, 14 lipca 1865 o godzinie 13.40 jako pierwsi w historii postawili stopę na wierzchołku niedostępnej góry.

Matterhorn został zdobyty, ale nie wszyscy wrócili. W siedmioosobowej grupie kierowanej przez Anglika Edwarda Whympera znaleźli się trzej wybitni przewodnicy alpejscy (dwóch miejscowych i jeden z Chamonix) oraz trzech rodaków Whympera: pastor anglikański Charles Hudson (bardzo doświadczony wspinacz) i dwóch żółtodziobów: 19-letni Douglas Hadow i 18-letni lord Francis Douglas. Ten ostatni pochodził z arystokratycznego rodu spokrewnionego z brytyjskim domem panującym.
Po 32 godzinach wspinaczki granią  Hörnli dotarli wszyscy na wierzchołek i głośno krzyczeli z radości. Niestety, podczas powrotu doszło do tragedii: czterej wspinacze zginęli spadając w przepaść. Ocalał Whymper i dwaj przewodnicy z Zermatt. Ciała lorda Douglasa nigdy nie odnaleziono. Został po nim jedynie skórzany pasek, rękawiczki i jeden but. Te smutne pamiątki można do dziś oglądać w alpejskim muzeum Zermatlantis. Podobnie jak brewiarz wielebnego Hudsona i kapelusz Francuza z Chamonix.

Królowa Wiktoria jest wzburzona

Europejska opinia publiczna była wstrząśnięta. Gazety zwietrzyły sensację: obwiniano Whympera, podejrzewany był nawet o morderstwo. Jednak sąd oczyścił go z zarzutów, a za winnego wypadku uznał nowicjusza Hadowa, który przewrócił się pociągając za sobą innych. Zbyt cienka lina (także do obejrzenia w muzealnej gablocie) nie wytrzymała obciążenia.
Królowa Wiktoria, wzburzona tragiczną śmiercią lorda Francisa Douglasa, zamierzała całkowicie zabronić wspinaczek wysokogórskich, aby „położyć tamę bezsensownemu marnowaniu błękitnej krwi". Planowany zakaz (w końcu do niego nie doszło) rozpalił tylko zainteresowanie Matterhornem wśród Brytyjczyków. Zaczęli masowo napływać do Zermatt z zamiarem zdobycia niedostępnej góry lub choćby tylko po to, by podziwiać ją z daleka.

{gallery}19567{/gallery}

I tak wyprawa, która zakończyła się triumfem i tragedią jednocześnie, przyczyniła się do międzynarodowej kariery ubogiej alpejskiej wioski u podnóża Matterhornu. Zermatt stał się eleganckim kurortem, centrum alpinizmu i jednym z najbardziej znanych ośrodków narciarskich nie tylko w Szwajcarii, ale i w całej Europie. Brytyjczycy nadal chętnie tu przyjeżdżają.
Szczyt sezonu przypada na okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku, do 6-tysięcznego Zermatt zjeżdża wtedy 35 tysięcy turystów, przede wszystkim narciarzy. W sierpniu zjawia się około 12 tysięcy, wielu z myślą o zdobyciu Matterhornu.
– Przy dobrej pogodzie – opowiada młody przewodnik o imieniu Pascal – każdego dnia próbuje wspiąć się na szczyt mniej więcej trzystu alpinistów. W ciągu roku to około 3 500 takich prób. 65 procent nie daje rady, głównie dlatego, że nie wynajęli przewodnika górskiego. Mamy ich tu siedemdziesięciu, znają dobrze swój fach.
Wypadki? Wciąż się zdarzają. Od 1865 roku do końca sezonu letniego w 2013 roku Matterhorn pochłonął ponad 500 ofiar.
Cmentarzyk przy kościele św. Maurycego usytuowany jest na malowniczej, porośniętej drzewami skarpie. Niecodzienne miejsce. Pochowano tu poległych alpinistów, na ogół bardzo młodych i przewodników górskich – ci dożywali niekiedy późnej starości. Skalne nagrobki zdobią haki, liny, czekany. Czasem szarotki, czasem flagi narodowe. Na jednej z płyt polskie nazwisko: Krzysztof Rafał Guzek, 1968 Warszawa – 1992 Matterhorn. I fragment z Mickiewiczowskich „Dziadów": „Dałeś mi najkrótsze życie i najmocniejsze uczucie". Po polsku i po francusku.

Tradycja przede wszystkim

Od pamiętnego roku 1865 dużo się tu zmieniło, ale też sporo zostało po staremu. Hoteli oczywiście przybyło (jest ich ponad 120), ale są na ogół niewielkie i przytulne. Żadnych kolosów, wielkie sieci hotelowe nie zostały tu wpuszczone. A goście otwierają pokoje tradycyjnymi kluczami z ciężką przywieszką, a nie kartami magnetycznymi.
– Nowo budowane domy – opowiada Pascal – powinny nawiązywać do tradycyjnej architektury. Obowiązkowo! Fasady muszą być z drewna przynajmniej w trzydziestu procentach, dachy z szarych kamiennych łupków albo z materiału, który je przypomina. Kto się nie zastosuje, zostanie zmuszony do przebudowania domu. I już trzech takich delikwentów wypatrzono. Dlaczego to takie ważne? Chodzi o efekt wizualny. Narciarze patrzący na Zermatt z góry nie mogą oglądać pstrokacizny.

Latem turyści mają podziwiać świstaki i zielone łąki, na których pasą się owce z czarnymi nosami. A także poczerniałe ze starości alpejskie drewniane chaty i spichlerze na kamiennych słupach, takie jak w Hinter Dorf, najstarszej dzielnicy Zermattu, która wygląda jak żywcem wyjęta ze sztychu sprzed trzech stuleci.
Ludzie żyją tu głównie z turystyki, więc starannie pielęgnują wizerunek kurortu w starym stylu. W Zermatt nie ma ruchu samochodowego. Cztery kółka trzeba zostawić na oddalonym o pięć kilometrów parkingu. Po mieście kursują konne dorożki i pojazdy elektryczne. Te ostatnie to solidna ręczna robota miejscowych rzemieślników. – Nie są tanie – zapewnia Pascal. – Kosztują ok. 70 tysięcy euro, a wersja luksusowa nawet sto tysięcy euro. Zwykłych samochodów używa jedynie straż pożarna, pogotowie, policja i służby wywożące śmieci.
Toteż zapachu spalin w Zermatt nie uświadczysz. A w nocy cisza taka, że aż w uszach dzwoni.

a