Chociaż o nim, ale nie tylko, dowiedzieć się może z niej bardzo dużo. I to faktów, których brak na ogół w przewodnikach i popularnych publikacjach. Forma relacji z podróży jest bowiem tylko pretekstem do przedstawienia wspomnień, wrażeń i przemyśleń autora na wiele tematów. W tym tytułowego Dżongło. Jest to, wyjaśnia on w tekście, tajemniczy byt tak właśnie nazywany przez tuziemców. Zaś przez niego rozumiany – to już moja interpretacja, gdyż dosłownie nie zostało to napisane – jako wszelakiego rodzaju autorytaryzmy, systemy policyjne oraz wszechwładza powiązanej z nimi biurokracji, także lokalnej.
„Religią Dżongła – zacytuję, a autor powołuje się na opinie współczesnych Chińczyków – stał się pieniądz, a moralność to przeszkoda w karierze". I dalej: „Nowe pokolenie wyjałowione z tradycji i religii otrzymało wyraźny sygnał, że nowym celem, bogiem i wytyczną jest bogactwo – a to było czymś relatywnie nowym, czymś, czego przez dekady nie mógł doświadczyć zwykły obywatel." Autora interesują jednak również formy i sposoby oporu przeciwko różnym przejawom autorytaryzmu stosowane w Chinach i innych państwach bądź społecznościach lokalnych.
Ale o tym wszystkim czytelnik dowiaduje się stopniowo. Z niezliczonych wtrętów w zasadniczy nurt narracji. Nierzadko przekraczających go objętościowo. I z zaskakującymi nierzadko przeskokami myśli. Co powoduje, że jest to książka trudna w lekturze. Ludziom przyzwyczajonym do, lub lubiącym tradycyjną narrację z jednością czasu i miejsca, ew. niewielkimi od nich odstępstwami, mogącą kojarzyć się z chaosem myśli, niekiedy nawet na granicy bełkotu. Powoli jednak w trakcie lektury, z mnóstwa faktów, ocen i opisywanych wrażeń autora, wyłania się kilka zasadniczych tematów.
Czytelnik dowiaduje się sporo o samym autorze i jego azjatyckich losach. Pasji podróżowania – 40 tys. kilometrów przejechanych drogami i bezdrożami nie tylko Chin, ale również Afganistanu, Indii, Indonezji, Japonii i innych krajów. Jego badaniach nad autorytaryzmami, zwłaszcza faszyzmem i komunizmem oraz związków z nimi... ruchu olimpijskiego. Szczególnie sporo uwagi autor poświęca w wielu miejscach, niekiedy wręcz obsesyjnie, byłem prezydentowi Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Juano Antonio Samaranchowi (1920-2010).
Byłemu faszyście, członkowi hiszpańskiej partii faszystowskiej Movimento oraz sympatykowi innych totalitaryzmów, który ze stanowiska ambasadora Hiszpanii w Moskwie trafił, przy poparciu Kremla, na fotel szefa M.K.Ol. To zresztą głównie dzięki niemu prawo zorganizowania Igrzysk Olimpijskich w 2008 r., stanowiących punkt odniesienia wielu uwag w tej książce, otrzymał Pekin. Za co Chiny zrewanżowały mu się pośmiertnie stworzeniem, ogromnym kosztem, poświęconego mu muzeum. Skoro o faszyzmie mowa, warto wspomnieć o opisanym w książce niemieckim ruchu powstałym pod koniec I wojny światowej – Towarzystwie Thule.
Jego członkiem był ponoć również m.in. Rudolf Hess, zastępca Adolfa Hitlera, skazany w Norymberdze za zbrodnie nazistowskie. Celem tego towarzystwa było odnalezienie korzeni rasy aryjskiej, z odwoływaniem się do starożytnych mitów mówiących o istnieniu krainy posiadającej zaawansowane urządzenia techniczne, a zamieszkanej przez przodków „rasy panów". Do tego mitu odwoływali się też faszyści włoscy. Autor pisze również o fascynacji faszyzmem, chociaż nie do końca życia, szwedzkiego uczonego i podróżnika Svena Hedina, odkrywcy źródeł Brahmaputry i Indusu, który dotarł również do tocharskiego jeziora Lob–nor.
A także o wyprawie do Tybetu, tuż przed wybuchem II wojny światowej, hitlerowskiej ekspedycji SS, która prowadziła badania antropologiczne wśród Tybetańczyków, szukała źródeł pochodzenia swastyki oraz mitycznego królestwa Szambali, pradawnej buddyjskiej oazy pokoju i szczęścia. Ciekawe są, ale trzeba sklejać je z fragmentów rozsianych w różnych miejscach książki, zawodowe losy autora, bo przez kilka lat pobytu w Azji nie tylko podróżował. Praktykę architekta-projektanta odbywał w znanym japońskim studio. W typowy dla tego kraju sposób, warty zacytowania.
„Pracowałem po 20 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu i nie dostawałem za to ani grosza. A jednak nie żałowałem ani przez chwilę, ponieważ nauczyłem się tam więcej, niż gdziekolwiek indziej." W 2010 roku otrzymał w Chinach doskonałą ofertę pracy w ogromnym przedsiębiorstwie urbanistycznym w Kunmingu. Ale nie przyjął jej, gdy dowiedział się, że pod nowe budowle zburzono tam, wbrew protestom mieszkańców, stare miasto. Podjął ją w 2010 roku w innej, nowo otwartej pracowni w Pekinie koło świątyni Konfucjusza. Od ucieczki z której rozpoczęła się jego relacja z tej podróży opisanej w książce.
Ciekawie pisze autor przy okazji o roli i miejscu niektórych cudzoziemców w Chinach. „O ile zatem zatrudniony obcokrajowiec nie posiada umiejętności rzadkich na lokalnym rynku pracy, o tyle jego funkcje ograniczają się do bycia białym, dobrze opłacanym manekinem." Bo zatrudnianie białych specjalistów ważne jest wśród referencji firmy dla zachodnich partnerów. To jedna z wielu ciekawych informacji i faktów dotyczących współczesnych Chin. A jest ich sporo. Dramatyczne przykłady burzenia starych wsi, miast i ich dzielnic, niekiedy z zabytkami sprzed naszej ery, aby na ich miejscu budować betonowe gmachy i osiedla.
Ale również o świadomym burzeniu zabytków starej architektury ujgurskiej w Kaszgarze w Sinkiangu, aby na jej miejscu postawić centrum handlowo – mieszkaniowe. Sprzedawaniu przez władze ziemi bez wiedzy jej mieszkańców firmom budowlanym. I bezlitosnego tępienia wszelkich prób oporu czy protestów. O niszczeniu środowiska oraz skutkach nadmiernego stosowania środków chemicznych. Z przykładem arbuzów tak „karmionych" pestycydami, że na polach pękały ich skorupy nie nadążające za wzrostem wnętrza owoców.
O nonsensach, np. budowie w pobliżu stolicy tegoż Sinkiangu, cierpiącego na niedobór wody, ogromnego, na powierzchni miliona m², osiedla wypoczynkowego ze... sztuczną rzeką i jeziorem. „Bo to spodoba się ludziom." O niezwykłej gościnności, życzliwości i pomocy ze strony mieszkańców Tybetu i Junnanu, także żyjących na skraju nędzy. A równocześnie o szokujących Europejczyków przesądach i wierze w siły nadprzyrodzone współczesnych Chińczyków, także na wysokich stanowiskach. Np. ustawianiu w nowoczesny biurowcach mebli przez wróżbitów aby zaaranżowana przestrzeń pozwoliła „zachować równowagę z naturą".
Nie brak również opisów zwyczajów szokujących. Np. rozczłonkowywania ciał zmarłych na przyklasztornym cmentarzysku w Tybecie na... karmę dla ptaków. Czy ciekawych faktów z przeszłości szefa nacjonalistycznej partii Kuomintang, później prezydenta Tajwanu, Czang Kaj Szeka (1887-1975). Jeden z jego synów szkolony był w hitlerowskim Wehrmachcie. Drugi, który został po ojcu kolejnym prezydentem tej republiki – wyspy, na, jak pisze autor, „komunistę – sadystę" w Moskwie. Są również informacje o chińskim faszyzmie oraz fascynacji skośnookich faszystów Adolfem Hitlerem i jego „dziełem".
To tylko wybrane przykłady, gdyż jest w tej książce również sporo innych informacji. Np. chyba o już szerzej zapomnianych przygotowaniach do przeprowadzenia w 1936 roku w Barcelonie przez hiszpański lewicowy rząd Olimpiady Ludowej, która miała być konkurencją dla berlińskiej, a do udziału w niej zgłosiło się sporo państw. Nie odbyła się tylko dlatego, że na dwa tygodnie przed jej otwarciem faszysta, gen. Francesco Franco, rozpoczął w kraju wojnę domową.
Przeczytać można również m.in. relację z obchodów Święta Ognia w starożytnym miasteczku Dali w Junnanie. Czy z pobytu w stolicy Tybetu Lhasie i zwiedzania w niej dawnej siedziby dalajlamów – Pałacu Potala i świątyni Dżokang. A także z wycieczki pod Mount Everest z nieoczekiwanymi dla autora komplikacjami. Ciekawych faktów, ocen, opinii i opisów jest więc w tej książce mnóstwo. Tyle, że trzeba wyławiać je z tekstu, co powoduje, że, jak już napisałem na wstępie, nie jest to lektura łatwa. Ale mając tego świadomość, warto chyba po nią sięgnąć.
{gallery}21287{/gallery}
DŻONGŁO. NIECH BĘDZIE JAK CHCE WODA. Adam W. Chałupski. Wydawnictwo Helion – Bezdroża, wyd. I, Gliwice 2015, str. 198. Cena 37 zl. ISBN 978-83-283-1372-9.